niedziela, 31 grudnia 2017

Nowy roczek- już za nami!

W tym roku Sylwestra spędzam w domku w Gdańsku ze znajomymi. Na ogół wszystko byłoby ok, ale jak zwykle musiało coś się wydarzyć i się rozchorowałam xD więc byłam cieplutko ubrana i popijałam co chwilę herbatkę. Graliśmy w makao, bo też tylko to mieliśmy w planach jeżeli chodzi o gry.
Pod koniec była muzyczka, w sumie teraz jest bo Sylwester u mnie jeszcze trwa :P powiem Wam że śmiesznie jest mieć Sylwestra na trzeźwo, z resztą zawsze jestem trzeźwa ale akurat ten dzień odczuwam najbardziej xD
Hmm.. z tego co pamiętam to w poprzednim roku miałam jakieś postanowienia zgodnie z Nowym Rokiem, jednak doszłam do wniosku, że jeżeli coś będzie wymagało w moim życiu zmiany bądź poprawy, to po prostu to zrobię. Myślę że jest to lepszy pomysł niż wyrażanie chęci zmiany tylko w ten dzień , potrzyma kilka dni, a potem się i tak zapomina :P
Jeżeli zaś chodzi o to, co przyniósł mi ten rok, muszę przyznać  mi niestety dużo stresu nie tylko ze względu na studia ale i rzeczy osobiste. Myślę że choć nieprzyjemne, to dużo mnie nauczyły. Nie tylko cierpliwości, większej tolerancji ale i zrozumienia i do siebie i do innego człowieka. Na pewno też w tym roku zostały zerwane wiele znajomości i z mojej i ze strony teraz już byłych znajomych. Jednak jakoś nie przeżywam tego :P lepsze mniejsze grono, ale przyjazne i szczere, niż wielkie ale takie które Cię często zawodzi i w większości denerwuje i nie przynosi zbyt dużo hmm.. radości. O! To kolejna rzecz która się szczególnie nauczyła w tym roku- stawiania granic
 Biorąc pod uwagę istotę tej rzeczy w naszym codziennym życiu, cieszę się że mogłam się w tym roku tego dość intensywnie nauczyć :)
A jak z Wami? Czego się nauczyliście? Macie może jakieś postanowienia ? :)

niedziela, 24 grudnia 2017

Święta, paczka z Jolse i inne prezenty :)

Cóż, dziś jakby nie patrzeć mamy Wigilię. Z tej racji wszyscy wcześniej przygotowują się do tego na swój sposób. U nas akurat jedyne co to sprzątamy, ubieramy choinkę w różne serduszka, łańcuchy, lampki, bombki z krajobrazami zimy i robimy jedzenie :P Nie ma u Nas żadnych 12 potraw, raczej jest tyle ile się zrobi. Mięsko zawsze znajdzie się na naszym stole w różnej postaci. No i przede wszystkim- ryby! Choć u mnie dominuje łosoś, pstrąg i dorsz, to pamiętam, że tylko raz w życiu miałam na święta karpia i pływał on dzielnie w wannie. Byłam mała więc myślałam, że z nami zostanie. Ah.. nie wiedziałam wtedy, jak bardzo się myliłam...
Na szczęście w tym roku nie ma takich porządków jak czasem potrafiły być. Mam na myśli mycie listewek, każdego różka, lamp i inne takie. Tylko podłogi, kurze i koniec. Także o tyle dobrze :)
Jakie są zazwyczaj Wasze obowiązki świąteczne? Moje to zazwyczaj dekorowanie stołu, ubieranie choinki i hmm.. na i mycie luster :D No i jak goście są to im otwieram drzwi, podaje kapciuchy, mówię gdzie mogą usiąść i podaje jedzenie do stołu. Jak goście zjedzą to wymieniam talerze. Całe gotowanie należy do mamy. Ja raczej pale wszystko co tylko wpadnie mi w ręce, więc nie mam dużego pola do popisu.
Tak mniej więcej wyglądają u mnie święta. A jak to wygląda u Was?

Dodatkowo przyszła do mnie paczucha z Jolse i postanowiłam ją dziś otworzyć. :D
Zamówiłam Neogen Bio peel Gauze Peeling Wine za 17,26 USD
Tosowoong Enzyme Powder & Cheek 3 Flavors Color 01 Orange za 5,98 USD
Za przesyłkę nic nie zapłaciłam, a paczka sama w sobie szła  7 dni, także na prawdę bardzo szybko. Jednak mimo, że podałam swoje dane to nie wiem czemu ale na przesyłce nie było mojego nazwiska, tylko samo imię Oo. Sprawdzałam, i podałam je a mimo to nie było na paczce i był duży problem ;/ Na szczęście znajomy listonosz wiedział, że na tej ulicy jest tylko jedna Sandra więc koniec końców paczka została przyjęta przez moją mamę :D

Na dole możecie zobaczyć gratisy które dostałam. Jak dla mnie nic szczególnego, przyznam że jak dostaje gratisy to właśnie najczęściej dostaje te co i tutaj, i tak sobie myślę, czy to przypadkiem  nie jest tak, że nie są to zbyt dobre kosmetyki i próbują je dość mocno reklamować dając je jako gratis do paczek wszędzie gdzie się da. Np. Water Drop z Lioele to ja już mam chyba z 7 próbek tego produktu... ;/

Ogółem z paczki jestem zadowolona, jeszcze tylko czekam na tą z Cosmetic Love <3
Hmm no ale to jest tak jakby mój prezent dla mnie, a jak z innymi prezentami?
Więc zobaczmy co dziś przyniósł Nam św. Mikołaj... :)
A więc..dostałam tę oto poduszeczkę z czerwonymi włosami xD jest bardzo miękka, wygodna i mego cieplutka *.*
Następnie dostałam książkę. Czytałam już tego autora Inferno, także mam nadzieje, że i ta książka będzie tak samo dobra :)
Dostałam też piżamkę ale taką wiecie.. ładniejszą. Jest wykonana z niesamowicie miękkiego materiału. Na prawdę jest niesamowita *.* Jednakże zdjęcia robiłam telefonem, dlatego nie będzie aż tak widać jej wyjątkowego majestatu.
Mikołaj też podarował mi przepiękną sukienkę, niebieską w piękne wzorki. Wiąże się ją na szyi, więc ramionka mam gołe. Na pewno przyda się na lato lub inne cieplejsze dni :) Jest zamówiona przez internet i nie pamiętam skąd ona była, ale kojarzę, że kosztowała około 150zł. Nie wiem jak dla Was, ale uważam że to chyba mega najlepszy prezent *.*


Goście byli u mnie ze 3 godzinki po czym zaczęłyśmy z mamą sprzątać i hmm.. Piszę dla Was tego posta, potem obejrzę pewnie anime i zacznę czytać trzecią część Gry o Tron, a jutro zaś zacznę dzień od nauki bo czeka mnie egzamin z Patologii i Interny po świętach. I jeszcze farmakologia... Także niby w święta mamy wolne, ale i tak koniec końców, nie szczególnie wychodzi tak jakbyśmy chcieli ;/
Cóż pozostało mi życzyć Wam wszystkiego dobrego <3


sobota, 23 grudnia 2017

Larens- serum w spreyu do ciała i włosów


Przyznam szczerzę, że jest t kolejny kosmetyk który zakupiła  moja mama, a ja pomyślałam: " a dobra... raz wezmę, zobaczę jak się prezentuje i tyle". Jednak okazało się, że ten "raz spróbuję" trwało przez około 2 miesiące. Codziennie przed snem, tuż po umyciu twarzy, dwa razy aplikowałam to sobie na skórę. Troszkę przeraziłam się jednak ceny, gdy spytałam mamę, za ile go kupiła. Okazało się, że cena tego maleństwa mającego raptem 250ml, kosztuje 150zł. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to na prawdę duża cena. Zważywszy, że nie słyszałam o tej firmie wcześniej i nie znam w ogóle ich produktów. Postanowiłam się więc przyjrzeć, czemu to cudeńko ma cenę taką, a nie inną. Czy na prawdę jest aż tak wyjątkowy?

Pierwsze wrażenie

Przede wszystkim, produkt ma bardzo delikatny i przyjemny zapach, który bym określiła- pachnie jak kosmetyk. Zauważyłam też, że szybko się wchłania i daje uczucie nawilżenia na mniej więcej 3 godziny. Skóra po nim się lekko świeciła więc stosowałam ten produkt tylko wieczorem. Jak spróbowałam nałożyć go rano, a potem wyjść z tym do świata, zauważyłam, że skóra jest bardziej przetłuszczona. Jak po wszystkim z resztą, jak ostatnio myślę. Czas mam wrażenie że fakt mojego istnienia, przebywania w ziemskiej atmosferze sprawia już, że skóra chce się bardziej przetłuszczać.. :(

Obietnice, a rzeczywistość

Produkt ma przede wszystkim:
- regenerować skórę
- działać przeciwstarzeniowo
- ma rozluźniać mięśnie
- ma działanie łagodzące
- odżywiać
- działać na tworzenie kolagenu i elastyny
- ujednolicać kolor skóry dzięki obecności wit. C
- dodatek srebra działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie 
- dzięki biotynie włosy mają być wzmocnione i też mniej wypadać 
Toć to wszystko. Szczerze mówiąc to jedyne co zauważyłam to fakt, iż nawilża skórę. I w sumie tyle. Nie zwróciłam uwagi by robił cokolwiek stąd innego. No może czasem jak miałam podrażnioną skórę, to trochę łagodził. Ale poza tym, ta wszystkie obietnice się nie sprawdziły. Trochę więc szkoda, że produkt kosztujący 150zł ma takie działanie.. Może go zastąpić prawie każdy produkt który kosztuje ze 3 razy mniej! Jestem na prawdę zawiedziona tym produktem..

Podsumowanie

Jak dla mnie to serum to kompletna porażka. Tylko jak dla mnie mydli oczy klientowi: ma dodatek srebra, witaminę C, biotynę- witaminę młodości, kompleks biopeptydów... Wszystko pięknie brzmi, ale kosmetyk- przynajmniej u mnie- nie robił nic poza lekkim nawilżeniem ( gdzie i tak mi tą skórę przetłuszczał) i lekko łagodził podrażnienia. Jak dla mnie nie jest on wart nawet 10 zł.. W sumie wytłumacza  to, dlaczego ta firma nie jest tak znana :P
Już jak się czepiam, to do końca: produkt też jest w jak dla mnie brzydkim opakowaniu, jest też mało wydajny i skóra po nim się lekko klei...

Ocena

1. Cena: 150zł
2. Wydajność: bardzo niska
3. Zapach: delikatny, przyjemny
4. Opakowanie: plastikowe, duże, proste
5. Pojemność: 250ml
6. Czy polecam: nigdy w życiu! Chyba, że jesteś masochistą to wtedy proszę  
7. Czy kupię ponownie: tylko jak będę chciała skończyć ze swoim życiem. Jak dla mnie kompletny niewypał. Nie jest wart swojej ceny, jest to opakowanie bardzo duże, mało wydajne.. na prawdę porażka..
-1/10

niedziela, 17 grudnia 2017

Krem do stóp No 36, jako jak narazie jedyny mój krem który używam do stópek


Tym razem coś zupełnie innego- czyli krem do stóp z No 36!

Cały czas mówimy tylko o skórze na twarzy, czasem coś o włosach.. Ale czy nie ważne jest aby dbać sumiennie o całe ciało? Chciałam więc zacząć od kremu do stóp. Ot co!  O stopy też trzeba dbać! Zważywszy na to, że po treningu są one na prawdę w kiepskim stanie. Na początku się tym w ogóle nie martwiłam, myśląc: " No dobra.. Skórę na twarzy widać, włosy widać, ręce też.. Ale stopy? Skoro nie widać, to po co dbać?" Też tak macie? ;)  Postanowiłam więc zadbać troszkę o moje zapomniane przez miłość stopy i chciałam kupić jakiś dobrze nawilżający krem.   Dobrą opinie miały właśnie produkty tej marki, wiec cóż- warto spróbować! Tak oto trafił w  moje ręce ten produkt. Kupiłam go w Rossmanie za 5,99zł :

Pierwsze wrażenie

Krem nie ma szczególnego zapachu, jest gęsty, i jest trochę lepki po nałożeniu. Często po jego użyciu muszę umyć ręce, gdyż uczucie lepkości nie jest nieprzyjemne i niekomfortowe, mam wrażenie jakbym miała je brudne :/ 
Zauważyłam, że gdy nakładałam produkt rano, a później szłam, czy to na uczelnie, czy do sklepu, stopy pociły się znacznie szybciej, także zdecydowanie polecam zastosowanie kremu wieczorem, przed snem :)
Krem dobrze nawilża, jednak myślę, że moje stopy potrzebują jednak czegoś bardziej mocnego, niż ten produkt. Lecz czego można się spodziewać, po długim czasie niedbania? Było przypomnieć sobie o nich wcześniej, a nie oczekiwać cudów. Jednakże! Trochę zaspoileruje: znalazłam też taki produkt który nawet po razie zdziałał niesamowite rzeczy! No ale..Wszystko po kolei :P

Oczekiwania, a rzeczywistość

Krem ma dobrze nawilżyć nawet bardzo suchą skórę, pomóc w odnowie komórek, zredukować zrogowacenia. Ma się szybko wchłaniać i nie dawać uczucia tłustości (ta, jasne), dodatkowo ma wzmocnić paznokcie i je nabłyszczyć. Skóra po zastosowaniu kremu powinna przestać być szorstka i sucha. 
Krem zawiera alantine i D-panthenol (właściwości nawilżające),   kwasy AHA (usuwają martwy naskórek) , oliwę z oliwek (nawilża), lanoline (redukuje szorstkość skóry).
No i oczywiście, produkt jest też przebadany dermatologicznie.
No brzmi wszystko ładnie i pięknie, jednak czy faktycznie jest tak jak piszą?
 Na pewno zgodzę się do nabłyszczania paznokci. Świecą się wtedy jak nic! Jednak tak jak się łamały, tak się łamią. 
Jeżeli chodzi zaś o nawilżenie, to zdecydowanie mogę powiedzieć, że jednorazowe użycie nic nie da. Gdy używam tego systematycznie, moja skóra niezależnie od przeżyć, jest dobrze nawilżona i miękka w dotyku. Jednak nie zauważyłam, a by zredukował zrogowacenia. Jeżeli nie pozbędę się ich pumeksem to po wchłonięciu kremu, zrogowacenia są dalej tak jak były. Odnośnie uczucia tłustości po zastosowaniu produktu, to niestety jest bardzo widoczne, co nie jest do końca przyjemne. Mam wrażenie jakbym miała brudne stópki XD

Podsumowanie

Krem ma faktycznie właściwości nawilżające, jednak nie są one oszałamiające. Efekty widać dopiero po systematycznym stosowaniu około tygodnia. Na bardzo sucha i zniszczone stopy, wątpię żeby podziałał, także myślę, że jest to dobry krem zapobiegający większym zrogowaceniom, czy też do zwykłej pielęgnacji, a nie do kuracji która ma pomóc bardzo dobrze nawilżyć i dodatkowo pomóc ze zrogowaciałą skórą.
Na paznokciach też nie robi wrażenia. Także i ten punkt nie został spełniony z wyżej wymienionych obietnic. Cóż.. używać go używam, bo szkoda wrzucić, ale wątpię bym kupiła go znowu, nawet pomimo tak niskiej cen jak niespełna 6 złotych monet.

Ocena

1. Cena: 5.99zł
2. Dostępność: duża, można go znaleźć na prawdę wszędzie
3. Efekty: lekkie nawilżenie, nabłyszczenia paznokci
4. Jakich obietnic nie spełnił: wzmocnienie paznokci, usunięcie rogowatego naskórka, silne nawilżenie, daje uczucie tłustości
5. Zapach: bez zapachu
6. Konsystencja: dość gęsta
7. Opakowanie: małe, zręczne
8. Pojemność: 100ml
9. Wydajność: niska, muszę na prawdę dać dużo kremu na stopy, aby były one równomiernie pokryte kremem
10. Czy polecam? Tylko gdy wasze stopy są w dobrym stanie i chcecie tylko podtrzymać ten stan. W innych przypadkach, raczej nie.
11. Czy kupię ponownie? Zdecydowanie nie. Wolę więcej wydać na inny krem, który lepiej mi pomoże.

Może Wy macie jakiś ciekawy krem do polecenia, który dobrze nawilży i pomoże zredukować rogowaty naskórek? Jeżeli macie też jakieś doświadczenia z tym produktem, to z chęcią poczytam :)

sobota, 25 listopada 2017

Tony Moly i ich jagodowe oczyszczanie twarzy



Hej hej, dziś może troszkę o oczyszczaniu? Już od na prawdę długiego czasu używam jako pierwszy krok oczyszczania Tony Moly blueberry foam. Czemu kupiłam? Bo chciałam mieć coś co na prawdę porządnie oczyści mi buzię. Ponoć się sprawdza- tak słyszałam. Więc postanowiłam kupić.
Używam go już rok więc nie pamiętam gdzie go kupiłam, ale kojarzę że zapłaciłam za niego 30zl. :)

Pierwsze wrażenie

Matko, jak ja się przestraszyłam jak zobaczyłam do mycia mej delikatnej niczym aksamit twarzy, aż tak gęstą konsystencję! Pomyślałam że woda na pewno to zmiękczy i nie będzie już wyglądało tak, a nie inaczej. Nalałam więc trochę wody na dłonie i przystąpiłam do mycia twarzy. Nie będę ukrywać: miałam buzie obolałą, bardzo mnie szczypała, a pod nosem niesamowicie swędziała! Byłam za pierwszym razem bardzo zrażona do tego produktu, jednak z racji że nie mam w zwyczaju oceniać czegokolwiek po jednym zdarzeniu, to postanowiłam dać mu drugą szansę. Co się okazało? Tego produktu daje się niesamowicie mało. Na moją twarz wystarczy spokojnie wielkość ziarnka grochu. Także warto pamiętać ten fakt, gdy chcemy używać tego produktu:)
Zaś co do ściągania i uczucia swędzenia pod noskiem, to się czasem objawia nawet podczas stosowania małej ilości pianki. Co prawda nie zdarza się to często, ale na pewno to ważna wiadomość dla osoba o suchej i wrażliwej skórze twarzy.
tak się fantastycznie pieni!
 Na pierwszy raz mogę powiedzieć Wam również, że zauważyłam jak bardzo dokładnie ten produkt zmywa makijaż. Gdy nałożę kolorówki troszkę więcej, to bez zastanowienia używam  właśnie tego produktu z TonyMoly i jestem niesamowicie zadowolona. Zmywa całkowicie calusieńki makijaż już za pierwszym razem! Pod tym względem, produkt sprawdza się na prawdę świetnie:)

Obietnice a rzeczywistość


Według producenta produkt ma:
-rozjaśnić skórę i przebarwienia dzięki obecności witaminy C
-dzięki obecności drzewa herbacianego działać antybakteryjnie i przeciwzapalnie
-wygładzać skórę i dodać blasku dzięki obecności soku z liści kamelii, dodatkowo ta substancja ma działać przeciwstarzeniowo.
-produkt ma bardzo dobrze oczyszczać skórę i pomagać w walce z trądzikiem
w trakcie mycia buźki *.*
Hmm ... Cóż z tego jest prawdą?
Tak szczerze? Tylko genialnie oczyszcza i działa na chwilę rozjaśniająco. I to wszystko. Nie zauważyłam innych efektów.
Czasami potrafi wysuszyć mi skórę i przede wszystkim podkreślić suche skórki które na prawdę wyglądają okropnie pod makijażem. Dlatego też stosuje ten produkt tylko i wyłącznie wieczorem po całym dniu. Wtedy zmywam z siebie brudek z całego dnia i faktycznie czuje się po nim niesamowicie czysto. Jednak mimo to i tak czuję że mam po nim strasznie sucha skórę, więc po prostu po piance używam mocno nawilżającego kremu z ceramidami z Holiki. On zdecydowanie neutralizuje nieprzyjemne odczucie po użyciu pianki z TonyMoly. Gdy użyje tego produktu rano, to zauważyłam że moja skóra twarzy jest skłonna do podrażnień. Także ma  dość duży minus:/

Podsumowanie

po umyciu buźki *.*
Pianka bardzo intensywnie oczyszcza skórę twarzy, przy tym wysusza i powoduje czasami uczucie "ściągania". Przyznam, że trudno mi troszku ten produkt ocenić, ponieważ w porównaniu z innymi produktami do oczyszczania (biorąc pod uwagę możliwości indywidualne) on działa zdecydowanie najlepiej. Wśród całego natłoku kosmetyków, na prawdę żaden go nie pobił. Ale z drugiej strony.. skóra mnie dość mocno czasem szczypie po nim i daje uczucie dyskomfortu. Gdybym nie miala kremu z ceramidami, to chyba bym skończyła jak jedna postać z anime....
 Znalezione obrazy dla zapytania higurashi  throat

Ocena

1. Cena: 49zł
2. Wydajność: niesamowicie wysoka
3. Dostępność: bardzo duża, to dość popularny produkt
4. Pojemność: 180ml
5. Opakowanie: plastikowe, lekkie, ale bardzo dużo i trudno z wpakowaniem go do kosmetyczki. Szata graficzna skromna, ale ładna
6. Czy kupię ponownie? nie, ponieważ nie ma zbyt dużej zgodności z obietnicami, też daje mi uczucie dyskomfortu, tak zdecydowanie nie powinno być
7. Czy polecam?   raczej nie. na pewno są przede wszystkim- tańsze kosmetyki, które mają tak samo dobry efekt oczyszczania, a przy tym nie ma tak mocnych wad
3/10

czwartek, 26 października 2017

Ziaja oczyszczane z liśćmi manuka- czyli żel z peelngiem. Czy taki dobry?


W Hebe dostał się on w moje ręce około 5 miesięcy temu. Kosztował on 8, 50zł także na prawdę niska cena za 200ml. 
Dlaczego on? W sumie, z przypadku. Zamierzałam kupić pastę tej samej serii, ale pomyślałam sobie, ze ciągle o niej mówią, a nie słyszałam ani słowa o innych produktach tej serii. Są mało popularne, czy po prostu nie zasługują na rozgłos? Może zamiast ciągle liczyć na opinie innych, samej coś spróbować i "napisać światu" jak to się prezentuje? Ot cała historia!

Pierwsze wrażenie

Pierwsze co zwróciło moją uwagę, jest zapach. Bardzo delikatny, przyjemny, ale niestety nie powiem czy coś mi przypomina, ponieważ to jest chyba po prostu zapach tych liści manuki. 
Konsystencja produktu jest płynna, choć lekko gęsta, a gdzieniegdzie możemy wyczuć twarde drobinki. Raczej nie rozpuszczają się one pod wpływem wody i ruchów palców. Towarzyszą one w myciu twarzy, przez cały czas. 
Zauważyłam, że jedna pompka produktu, jest wystarczająca by umyć nią buzię. Obecnie, służy mi to jako drugi etap oczyszczania- zaraz po olejku z Etude House :)
Opakowanie jest plastikowe, bardzo leciutkie, ale zajmuje dużo miejsca w kosmetyczce, co jest małym minusem, bo raczej nie biorę go właśnie przez to ze sobą w podróż. 
Co mogę powiedzieć o oczyszczaniu samym w sobie? Widzę, że jest efektywne. Pomaga zmyć makijaż z całego dnia bardzo dokładnie (próbowałam go stosować przed olejkiem, aby zobaczyć czy upora się sam z demakijażem). Drobinki zaś relaksują buzię, co często jest dość przyjemne. Ale właśnie, często- nie zawsze. Kiedy dopadnie mnie mój "ukochany" trądzik, ani mi się śni, aby użyć tego produktu. Bardzo mnie podrażnia, i zaognia stany zapalne. Używam go więc tylko wtedy, kiedy uda mi się tymczasowo mój trądzik wyleczyć. Także, jeżeli nie chcecie mieć później całej czerwonej i obolałe twarzy- nie używajcie go, gdy Wasza twarz przeżywa kryzys. Ja niestety czasem się zapominam i potem narzekam, jak mi jest źle :P

Obietnice, a rzeczywistość

Przejdźmy od razu do konkretów. Korzystając ze strony ziaja.com możemy dowiedzieć się, że produkt ma za zadanie:
- łagodnie redukować niedoskonałości skóry
- przywracać skórze naturalną równowagę i świeżość
- oczyszcza pory
- redukuje nadmiar sebum
- złuszcza martwe komórki naskórka
- wspomaga redukcję zaskórników
- łagodzi i nawilża
- poprawia wygląd powierzchni skóry
- przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych
Produkt ma działanie antybakteryjne, dzięki zawartości liści manuka, ma też działanie ściągająco-normalizujące. Dodatkowo produkt jest testowany dermatologicznie i alergologicznie i jest polecany dla osób z cerą tłustą, normalną i mieszaną. 
Tak to się przynajmniej prezentuje. Ale co z tego zauważyłam u siebie?
Na pewno pomaga oczyścić pory, pod warunkiem, że podczas mycia, będziemy na prawdę dużą uwagę zwracać właśnie na nos i jego okolice- przynajmniej w moim przypadku. Jeżeli cera po całym dniu, świeci mi się, to ten produkt zdecydowanie dobrze radzi sobie z tym problemem.
Zdecydowane też nawilża. Czuję też lekkie uczucie ściągania skóry, ale ne jest ono bolesne, drażniące. Zaś co do łagodzenia, to nie do końca się zgodzę. Zauważyłam u siebie- nawet gdy mam cerę w dobrej kondycji- że po zastosowaniu tego produktu, mam zaczerwienienia na policzkach. Może i za mocno przyciskam, ale jednak gdy próbowałam delikatniej, to zawartość porów była taka jaka była.. Jednak mimo tego że twarz gdzieniegdzie potrafi być zaczerwieniona przez drobinki, to uważam, że ten produkt na prawdę fajnie masuje buzię i ją relaksuję. Co do tej łagodności- tak jak mówiłam- nie zgadzałabym się do końca.
Żel- peeling z liśćmi manuka też delikatnie pomaga w walce z zaskórnikami, daje uczucie świeżości. Zaś co do poprawiania wyglądu powierzchni skóry... hmm... no skóra wydaje się być przez chwilę ciut jaśniejsza, promienna i zdrowsza, ale efekt ten utrzymuję się max 15 minut. Także owszem poprawia wygląd, ale na prawdę na krótko.
Co do reszty? Muszę przyznać, że trudno mi a przykład wypowiadać się na temat tego, czy faktycznie dobrze przygotowuje skórę do zabiegów kosmetycznych, czy przywraca skórze naturalną równowagę. Zaś co do usuwania martwego naskórka, zauważyłam że moja skóra jest przez chwilę jaśniejsza i gładsza, ale nie wiem czy to przez ten efekt, czy może przez co innego. Niestety te elementy, trudno mi jest określić.
Poza tym produkt się świetnie, jest na prawdę skuteczny, opis jest zgodny z efektami. Cóż mogę więcej powiedzieć? Na prawdę jestem z niego zadowolona. Widzę, że i on powinien cieszyć się takim rozgłosem, jak pasta tej samem serii. Mam nadzieję, że tak też się stanie. Z resztą, ja sama jak widzicie, mam już w tym czynny udział :)

Podsumowanie

Produkt ogółem sprawuje się świetnie. Jest wydajny, nie uczula, jest bardzo korzystny stosunek ceny co pojemności i efektów produktu. Jednym minusem jest to, że ktoś z delikatną i wrażliwą cera, może mieć lekkie podrażnienia. Ale z drugiej strony, w zaleceniach jest napisane, że poleca się stosować produkt dla osób ze skórą normalną, tłustą, mieszaną, a  nie suchą. Często to sucha jest podatna na wszelkie podrażnienia, także jeżeli ktoś będzie stosował żel-peeling zgodne z zaleceniami, nic nie powinno się stać. 

Ocena

1. Cena: 8.50zł
2. Wydajność: wysoka, jedna pompka w zupełności wystarczy
3. Pojemność: 200ml
4. Opakowanie: plastikowe, lekkie, ale duże
5. Zapach: delikatny, przyjemny
6. Konsystencja: żelowa, z grudkami
7. Komu polecam: osobom które walczą z zaskórnikami, o cerze tłustej lub mieszanej (osobiście nie znam osoby co używa ten produkt i ma skórę normalną, także nie wiem czy mogę polecić)
8. Komu nie polecam: osobom o skórze suchej, skłonnej do podrażnień, z trądzikiem/ranami na skórze twarzy.
9. Czy kupię ponownie: myślę, że nie. Jest to fajny produkt, jednak jest wiele których też chciałabym spróbować. 
9,8/10

czwartek, 5 października 2017

Dzień 4- Gruzja i Armenia ! + ciekawostki, tradycje, kultura

Hej, dziś akurat jest dzień w którym jestem trochę w Gruzji, a trochę w Armenii. Dlatego opowiem Wam na początku małą różnicę między tymi krajami.
Zaczniemy od tego, że Gruzini wierzą, że Jezus był człowiekiem i Bogiem zarazem, a Ormianie uznają, że jest tylko i wyłącznie Bogiem.
Armenia tak jak i Gruzja zawiera na swoich terenach góry, jednak da się zauważyć, że góry Ormian są bardziej skaliste i bardziej strome, zaś Gruzinów bardziej ziemiste.
W Armenii możemy zauważyć częściej owoce typu granaty, kiwi, morele, daktyle, gdzie w Gruzji dominuje bakłażan, szpinak. W skrócie: Armenii dominują owoce, a w Gruzji warzywa. Przy czy warto wspomnieć, że -przynajmniej ja- nie zauważyłam aby te elementy występowały znacząco w drugim kraju. Jeżeli w Gruzji już podawano owoce to były to zawsze pomarańcze, a przede wszystkim winogrona. Za to kiwi czy daktyle- które są charakterystyczne dla Armenii,  ani razu się na stole nie pojawiły jak jadłam czy w restauracjach, czy barach, czy w hotelach. To samo z drugiej strony- do rzadkości można znaleźć na ormiańskim stole warzywa.

Mentalność w tych krajach też jest dość różna. Gruzini bardzo żyją dniem dzisiejszym. W sumie to troszeczkę podsumowuje ich pewien lokalny żart:
"Rosjanin, Gruzin i Ormianin czekają razem w kolejce do nieba. Rosjanin pyta Ormianina: Ej a Ty czemu w sumie tu jesteś? ten odpowiada- miałem wypadek samochody. Szedłem ulicą i potrąciła mnie jakaś ciężarówka... A jak było z Tobą? - Ja również miałem wypadek samochodowy... A Ty, Gruzin, czemu tutaj jesteś, nasze powody już znasz.- Na co mówi Gruzin: Ja, no cóż.. kupiłem sobie nowy sportowy samochód i zmarłem z głodu."
Także tak to wygląda.. dla nich ważne jest że teraz jest dobrze, nie przejmują się jutrem. Zaś Ormianie wydają się być wiecznie pogrążeni w melancholii. Nawet jeżeli posłuchamy tradycyjnej ormiańskiej muzyki, zauważymy, że te melodie są raczej poważne, wzniosłe. Nie słychać w nich radości. Jest to spowodowane tym, że Armenia stosunkowo niedawno miała na prawdę poważne konflikty z Rosją, obecnie z Turcją dodatkowo i ta sytuacja polityczna spędza im sen z powiek. Ormianie bardzo boją się, że wybuchnie kolejna wojna, a oni nie mają ani pieniędzy, ani ludzi, ani broni. Nic. właśnie to, te wszystkie wydarzenia, ten strach i smutek możemy usłyszeć w ormiańskiej muzyce.

To są w sumie te porównania które najbardziej rzucają się w oczy. Jednak była chwila dla Gruzji, teraz czas na Armenię! Także zapraszam w podróż do innego kraju!

Klasztor Senesi
Zacznijmy więc od flagi, która zawiera czerwony, niebieski i brzoskwiniowy kolor- tak brzoskwiniowy, nie pomarańczowy! Cóż one oznaczają dla kraju? Czerwony symbolizuje krew. Często Ormianie wspominają wtedy ludobójstwo, gdzie zostało zabite 1,5mln ludzi z 2mln. populacji ormiańskiej.  Kolor niebieski symbolizuje wolność - 21.09 mają dzień niepodległości. Zaś ten nasz brzoskwiniowy kolor, symbolizuje przedsiębiorczość.   W Armenii jest 335dni słonecznych, dlatego też ich owoce są wyjątkowo piękne, soczyste i wyjątkowe!
Armenia jest pierwszym krajem na świecie, które oficjalnie stało się państwem chrześcijańskim. Jak do tego doszło? Oto historia: Król Tiridates III zachorował, lekarze mówili, że nie da się już go wyleczyć, jednak spanikowany król chciał poszukać ostatniej deski ratunku, która umożliwi mu powrót do zdrowia. Jego siostra miała wizję, że jeżeli wypuści Grzegorza Oświeciciela, którego on zamknął w lochach na 13 lat bez jedzenia i wody, to wyzdrowieje. Król nie zastanawiając się długo tak uczynił. Okazało się, że gdy dał wolność Grzegorzowi, ozdrowiał. Wtedy właśnie uwierzył w cud i poprosił Oświeciciela by dał chrzest nie tylko jemu, ale i całemu państwu. Tak też Armenia stała się państwem chrześcijańskim. Dodając trochę szczegółów, Grzegorz został nazwany świętym m.in dlatego że był 13 lat w wiezieniu bez jedzenia i wody, będąc zarazem w towarzystwie węzy i skorpionów. Jednakże źródła historyczne mówią- zgodnie z tym co mówił nam przewodnik- że Grzegorza dokarmiała służka. Zaś co do choroby króla, prawdopodobnie była to świnka. Właśnie w czasach panowania Tiridates III, była epidemia świnki która zabrała wiele żyć ludzkich. Nie było wtedy na nią lekarstwa. To przypuszczenie jest stąd, że w źródłach piszą, iż miał twarz jak świnia i chodził po korytarzach zamku na czterech rękach- akurat ten ostatni element   świadczy prawdopodobnie o likantropii- wierzenie, że można stać się zwierzęciem. Wszyscy w zamku starali się jak najbardziej ukrywać ten fakt, przed światem zewnętrznym. W sumie nic dziwnego... głowa państwa która udaje że jest zwierzęciem? No ja bym z takim królem nie prowadziła interesów... nie wiem jak Wy :P
Wnętrze klasztoru. Na podłodze można zauważyć nagrobki.
Mamy więc mały wstęp, zaś jeżeli bym chciała powiedzieć, co widziałam jako pierwsze w Armenii to był to klasztor Senesi z Xw.  W sumie to ten klasztor istniał już w Vw. ale został po prostu przebudowany. Dodatkowo znajduje się tam też dzwonnica z XIVw. Także widać że jest małe zamieszanie z datami, ale to w Armenii na prawdę bardzo typowe, że część budynku jest z jednego wieku, część z drugiego, dzwonnice są zawsze jako odrębna konstrukcja i one też często zostały zbudowane kiedy indziej. Myślę że ciekawym faktem jest, że prawie każdy klasztor - tak jak i ten- miał tajemne przejście, przez które mogli udać się ludzie do rzeki, chowając się przed wrogiem. Ludzie uciekali do klasztorów ze względu na wiarę, wierzyli, że Bóg ochroni ich przed złem. Warto wspomnieć, że gdy Ormianie opuszczali  swoje domy, by schować się w  klasztorze, brali ze sobą głównie rękopisy, a nie złoto czy dobytek, ponieważ wierzyli, że nawet gdy oni zginą to rękopisy będą świadczyć że kiedyś istnieli Ormianie, a razem z nimi Armenia.
W klasztorze możemy zauważy, że na podłodze znajdują się skalne płyty na których widnieją napisy. To nic innego jak nagrobki. Ormianie wierzą, że jeżeli napisy na Twoim grobie się zetrą, zostaną wymazane też wszystkie Twoje grzechy. Dla nich nie jest niczym złym chodzenie po nagrobkach, w przeciwieństwie -tak jak wiecie- u nas w Polsce. Bardzo mnie to zaciekawiło, ponieważ nigdy o czymś takim nie słyszałam.

 Na ogół w Armenii nie znajdzie się krzyża na którym widnieje Jezus. Ten Haczkan- kamienny krzyż z XIII, jest inny. Widnieje na nim postać Chrystusa, Bóg w medalionie i apostołowie. Da się zauważyć, że jest on pokolorowany. Ten czerwony barwnik który tu widzimy to kwas karminowy, który możemy wydobyć z larw które żerują na bylinie. Dziś ten barwnik możemy spotkać pod nazwą E120. Jest on  np. w kisielach i tym podobne.


Poniżej  możemy zobaczyć bibliotekę. W tych dzbanach - inaczej karasach, przechowywane były kosztowności, czasem wino.
Karasy
Kościół Oświeciciela
 Kolejnym punktem naszego programu jest Kościół Odkupiciela. W drugiej połowie Xw. kościoły były budowane na wcześniejszych miejscach kultu, ponieważ ludzie przyzwyczajają się do miejsca i łatwiej o ..hmm..popularność? Wiecie o co chodzi :P Właśnie ten kościół nie różni się niczym innym.
Ta budowla, to tak na prawdę dwa kościoły: kościół Odkupiciela i Matki Boskiej. Są one połączone galerią. Tam też były kiedyś przeprowadzane wykłady, ponieważ kiedyś  klasztor był też często uniwersytetem. Poza przedmiotami humanistycznymi, były także przedmioty ścisłe. 
Da się zauważyć, że kościoły ąa bardzo ubogie jeżeli chodzi o zdobienia. Nie jest to przypadkowe. Ormianie uważają, że człowiek będą w kościele nie ma się skupiać na zdobieniach i bogactwach, a ma zwracać swą uwagę na słowa duchownego. Z czym- pomimo osoba niewierząca- się zgadzam.

 A Wy? Co sądzicie o takim podejściu?

Kościół Matki Boskiej



środa, 27 września 2017

Gruzja i Armenia- dzień 3 i ciekawostki


Witajcie, dziś kolejny dzień podróży. Co dziś zwiedzamy?
1. Ananuri, budowlę z XVIIw. Twierdza ta leży nad rzeką Aragwi. Budowla ta powstała po rozdzieleniu Gruzji na trzy księstwa. Na Ananuri widnieje winorośl i granat, gdzie winorośl jest symbolem samej Gruzji, a granat- zjednoczenia świata. Tam możemy zobaczyć różne ikony, duchownych- gdyż jest to czynne, a także mnóstwo świec które oświetlają główni całą budowlę.

Ikony w Ananuri
Cerkiew św. Trójcy XIVw.
2. Cerkiew św. Trójcy z XIV w. Po gruzińsku jest to: Cminda Samemba. Jest to ulubione miejsce patriarchy gruzińskiego kościoła. Tutaj też znajdowały się kosztowności Gruzinów, które przenosili właśnie w to miejsce podczas najazdów. Dlaczego właśnie tu? Bo jest tu bardzo, ale to bardzo wysoko.
W tym czasie gdy zwiedzaliśmy, odbywały się dwa wesela. Opowiem Wam trochę, co zaobserwowałam. Przede wszystkim: kobiety są na prawdę skromnie ubrane. Bufiaste suknie? Kwiaty? Ozdoby? A w życiu! Prosta suknia w odcieniach bieli, praktycznie są bez makijażu, a na głowach mają białe chusty. Mężczyźni mają na sobie tradycyjny strój, który jest cały biały. Bluzka była podajże lniana tak samo jak spodnie. Dla mnie było zaskakujące to, że para młoda w obu przypadkach była bardzo smutna. Kobiety wyglądały tak, jakby miały się za chwilę rozpłakać.  Na ogół jest to szczęśliwy dzień, może jednak akurat w tym przypadku było inaczej...
Co jeszcze zaobserwowałam?  To że tam goście byli ubrani bardzo.. przeciętnie? Przyznam, że w niektórych strojach nawet bym mogła chodzić na co dzień. Kobiety miały na sobie luźne suknie w różnych odcieniach, a mężczyźni : koszula i bardziej eleganckie spodnie, ale żadnych krawatów, muszek itp. Wiadomo- inna kultura, ale powiem, że bardzo ciekawie jest oglądać coś innego. U nas wesele to piękne suknie, panna młoda ma często welon, kwiaty we włosach itp. A tu, ślub jest bardzo skromny nie tylko pod względem wyglądu, ale i gości: łącznie było może ze 30 osób, a były przecież w tym samym czasie dwa wesela. Faktycznie, jest inaczej niż u nas, ale uważam że zobaczenie czegoś innego to na prawdę fajne i ciekawe doświadczenie. :)
Ananuri i ja
Widzieliśmy też dziś Kazbeg. Tutaj zgodnie z tym co mówią Gruzini, co roku ktoś ginie. 10 lat temu dwaj polscy alpiniści zginęli wspinając się na tą górę. Dlaczego jest to tak niebezpieczne? Dlatego, że tutaj pogoda w ciągu kilku minut potrafi się drastycznie zmienić. Teraz jest ciepło i słonecznie, a zaraz będzie padał śnieg, deszcz, a wichura będzie tak mocna, że aż trudno to sobie wyobrazić. Kolejnym czynnikiem jest fakt lawin śnieżnych i błotnych, które tak naprawdę najbardziej przyczyniają się do wypadków podróżników.

Dziś też dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy odnośnie tradycji Gruzji. Także jak to się mówi: zacznijmy od początku!
1. Na ogół wesele w Gruzji trwa około tygodnia. Wszyscy pomagają nie tylko w gotowaniu ale i urządzaniu wesela: ozdoby, balony i reszta. Tak na prawdę koszt jedzenia jest podzielony na gości, nie jest tak jak u nas, że w sumie za wszystko płaci para młoda, lub rodzice jeżeli są w stanie (choć jak już to prędzej się dokładają).
też przypomina Wam to pułapki w Sims Podróże? XD

Ikona w Ananuri
2. Coś o robieniu wina: Wino przetrzymuje się dwa lata w specjalnych dzbanach które są umieszczone w ziemi. Po tym czasie, wino wyjmuje się specjalnym drewnianym zazwyczaj narzędziem, które przypomina naszą chochlę do zupy. Z takie dzbana można wyjąc nawet tonę wina. Po czym gdy już wszystko wybierzemy, czas na mycie naszego glinianego dzbana. Wygląda to mnie więcej tak, że jedna osoba wchodzi do środka mając przywiązany sznur wokół pasa i czyści wnętrze dzbana szczotką która składa się głównie tylko z gałązek drzewa wiśni. Dlaczego  akurat to ? Ponieważ ma właściwości antyseptyczne. Ważne jest by bardzo dobrze oczyścić dzban, ponieważ w innym razie może zalęgnąć się tam grzyb. Podczas czyszczenia osoba cały czas śpiewa bądź rozmawia z osobą która czeka na zewnątrz, ponieważ można upić się oparami- kwestia bezpieczeństwa.
Zaś co do samego dzbana, to wyobraźcie sobie, że robi się go średnio aż 3 miesiące. Sposób wyrabiania tych dzbanów jest na liście UNESCO. Także na prawdę wyczyn! Jest kilka, może kilkanaście osób w Gruzji, które potrafią wyrabiać te gliniane naczynie. Tylko w tym kraju w taki sposób wyrabia się wino, co za tym idzie, że jest tylko kilka, kilkanaście osób na świecie które to potrafią! Sam dzban robi się kawałek po kawałku, nie wszystko od razu bo zacznie się zatapiać. Więc robi się to partiami i pomalutku. Dodatkowo potem trzeba dać dzban do pieca, robi się to w ten sposób, że jak już się skończy  robić ów naczynie, buduje się wokół tego ścianę z cegieł i tak oto powstaje piec dla dzbana. Także jest to myślę na prawdę ciekawe :)
Koniec dzisiejszego dnia, nie oznacza końca mojej przygody! Także wypatrujcie jak dalej będzie wyglądała ta niesamowita wycieczka :)

niedziela, 24 września 2017

Gruzja i Armenia- dzień 2! - i ciekawostki

Witajcie! Dziś opowiem Wam o kolejnym dniu w tym tak pięknym kraju!
Co dziś mogę Wam przybliżyć? Może zacznę od małych ciekawostek, które dziś zwróciły moją uwagę...
W monasterze w Kacheti


Przede wszystkim to co mnie zdziwiło to to, że jest tu baaardzo dużo policji, która- nawiasem mówiąc- ciągle jeździ na sygnale świetlnym. Spytałam Gruzina, czemu tak jest, odpowiedział mi, że dlatego, by mieszkańcu czuli się bezpiecznie, że ta policja gdzieś tam zawsze jest. Dodatkowo, trudniej jest zrobić jakiś kierowcowy występek, jeżeli wiesz, że za każdym rogiem jest policja. W godzinach szczytu, można zobaczyć, że stróże prawa stoją gdzieś na rondzie/skrzyżowaniu i kierują ruchem. Po co? By się po prostu nie pozabijali. Oni jeżdżą- przynajmniej według mnie i całej mojej grupy- bardzo chaotycznie. Zauważyłam, że często jest tu zasada: "kto pierwszy, ten lepszy". Jednak spytaj Gruzina, to powie Ci, że jest tu pewna logika. Szkoda tylko, że mój poziom wtajemniczenia w tą tematykę jest za niski, by widzieć w ich jeździe jakąkolwiek logikę :P
św. Jerzy zabija cara
Kolejną ciekawą rzeczą jaką się dziś dowiedziałam, jest fakt, że tu jakakolwiek korupcja jest bardzo, kategorycznie zabroniona. Policjant przychodzi do Ciebie i wlepia Ci mandat za szybką jazdę. Ty chcesz mu dać małe co nieco, abyś jednak nie musiał tyle płacić. Tutaj coś takiego? A w życiu! Za Saakaszwilego (poprzedniego prezydenta Gruzji) wdrożono, że za jakąkolwiek próbę przekupstwa, grozi 8  lat pozbawienia wolności. Czy się tego trzymają do dziś? Według Gruzinów tak. Jak powiedziałam, że u nas jest to jednak no... spotykane, zrobił więc mój kolega na to wielkie oczy, i powiedział że od czasu poprzedniego prezydenta nie ma już takich sytuacji i nie potrafi ich sobie nawet na dzień dzisiejszy wyobrazić.
Kolejną rzeczą jest fakt, że tutaj prawie w ogóle nie ma reklam. Spytałam się wręcz czemu tak jest. u nas w Polsce jest ich od groma! Powiedzieli mi, że uznają reklamy(bilbordy) jako samowolkę. Nie do końca zrozumiałam o co im chodziło, jednakże takie jest ich spostrzeżenie na ten temat. Mimo znacznego ograniczenia reklam, można tutaj znaleźć bilbordy na których widnieją papierosy. Był tam nawet napis: " bądź wolny" - oczywiście w języku Gruzinów :P Oni w ogóle nie widzą nic złego w tym, że nie ma nigdzie prawie ograniczeń co do palenia papierosów. A reklamy? " A co one szkodzą" Nie widzą oni na prawdę nic w tym złego. Jakbym objęła tam władzę, to bym chyba pierwsze co zrobiła to zabroniła palić w miejscach publicznych i wręcz- zachęcania do palenia. Bądź wolny.. i papierosy? Papierosy zabijają, a nie sprawiają że jesteśmy wolni! Z resztą.. mają rezultat. Na zajęciach mówiliśmy o nowotworach i wykładowczyni pokazała nam statystykę z podajże 2015r w której ewidentnie widniało, że Gruzini są w czołówce jeżeli chodzi o nowotwory płuc! Nic dziwnego, prawda? Gdy powiedziałam  Gruzinom o tej statystyce, byli zaskoczeni! Ahh...
Tyle ciekawostek na dziś, przejdźmy do zwiedzania!
Jako pierwsze zobaczyliśmy monaster w Kacheti, gdzie znajduję się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a także dość rzadko spotykana- ikona św. Jerzego, który zamiast zabijać smoka, zabija cara.  Można podziwiać tak jak poniżej piękne obrazy, ikony świętych i piękną architekturę.
Signagi
Kolejnym miejscem na naszej przygodowej mapie, jest Signagi, która charakteryzuje się obecnością wąskich uliczek, na których muszą się pomieścić auta, ludzie i stragany. Na straganach można kupić orzechy w miodzie ręcznie robione skarpetki i buciki, można też kupić różne figurki, magnesy i inne. Ogółem rzecz ujmując- wszystko wszystkiego!

Tam też jedliśmy drobną przekąskę. Dowiedziałam się, że będą w przeciętnej restauracji nie zaznasz zbytnio tradycyjnego, pierwszej klasy gruzińskiego wina, a zazwyczaj albo miks kilku win, albo wino rozcieńczone. Dlaczego? Na to pytanie była taka odpowiedź: ponieważ turyści nie doceniają często smaku wyjątkowego, wykwintnego wina. Więc po co dawać im najlepsze, skoro i tak go nie docenią? Dlatego też tak robią. Jednak jak zarzucisz w restauracji - bo na przykład jesteś smakoszem- że Twoje wino jest nie takie jak być powinno, to oni (na własne oczy to widziałam) przynoszą z piwniczek swoich wino i pokazują, że to oryginalne, niepodrabiane. Jednak sposoby na oszukanie jest różne (np. butelki są otwarte a wlewa się do nich ów miks), a smakosz i prawdziwy znawca wyczują że wino smakuje inaczej. I nie jest to kwestia różnych zbiorów. Wino które miało być wręcz czarne, jest przejrzysto czerwone, a w nim samym są małe grudki. Jeden z klientów zamówił właśnie czarne wino i dostał coś takiego. Awantura była nieziemska. A koniec? Każdy wie swoje...
Więc gdzie można dostać prawdziwe wino? W samych winiarniach, do rzadkości w sklepach. Jeżeli już, to tylko w takich, które sprzedają same alkohole. Myślę, że ta informacja, dla osób które chcą zwiedzić Gruzję i poznać smak prawdziwego gruzińskiego wina, jest bardzo przydatna. :)
pałacyk Cinandali Aleksandra Czavczawadze
Kolejną rzeczą jaką zobaczyłam, pałacyk Aleksandra Czavczawadze. Kim on był? Był on rosyjskim oficerem i lirykiem. W owym pałacyku można było zobaczyć jak mieszkał, jaki miał przepiękny widok z balkonu na Kaukaz, jego portrety, a także niektóre elementy jego ubioru, takie jak guziki. Niestety nie można było w środku robić zdjęć, także pozostawiam Wam tylko zdjęcie budowli :)
Sama postać jest bardzo ciekawa i przede wszystkim, ciekawa też jest jego historia. Aleksander miał trzy córki i syna Dawida. Jedna z córek wyszła z bogatego mężczyznę, którego kochała całym sercem. Będąc w ciąży dowiedziała się, że jej ukochany poległ w bitwie. Z rozpaczy nie doniosła ciąży- poroniła.  Miała wtedy 16 lat. Tak bardzo darzyła go miłością, że nie potrafiła pokochać kogoś innego i została do końca życia wdową, mimo że o jej rękę starał się nie jeden szlachcic.
Druga jego córka wyszła zaś za członka rodziny Napoleona. Zobaczcie, że świadczy to  szanowaniu i poważaniu  rodziny Czavczawadze.
Syn Dawid miał aż dziewięcioro dzieci, jednak dwójka z nich zmarła przy porodzie. Potomkowie Dawida żyją do dziś.
Sam Aleksander był traktowany z jednej strony jako bohater, z drugiej zaś jako zdrajca. Stało sie tak ponieważ był on Gruzinem, a pracował dla Rosji- był w końcu oficerem rosyjskim. Ludzie uznawali za zdradę jego fakt współpracy z Rosją, ponieważ były to czasy, gdzie Gruzini podlegali Rosjanom i nie darzyli ich zbyt sympatią.
Postać ta jest także znana z wybudowania największej wtedy w Gruzji winnicy, a także z tego, że ostatecznie sprzeciwił się Rosjanom i wywołał bunt przeciwko nim. 
Zginął on niedaleko swojego pałacu. Spadł z konia którego ktoś oblał wrzątkiem, gdy spadł z niego został przez niego zdeptany. Okazało się że dostał tak poważnych obrażeń, że na wskutek nich zmarł.
Z ciekawostek mogę powiedzieć tyle, że do chrztu niosła go we własnej osobie caryca Katarzyna II.
Ostatnim zwiedzonym przeze mnie miejscem jest Alawerdi. Jest to druga co do wielkości najwyższa budowla kościelna w Gruzji. Obecnie hodują tu także winorośla. Jest tam około 70 rodzajów, gdzie  w samej Gruzji jest ich ponad 500.
Alawerdi w Kacheti
Po drodze do Alawerdi widziałam także cmentarze gruzińskie. Te które przynajmniej teraz widziałam, wyglądały dość nietypowo. Każdy nagrobek był otoczony takim metalowym płotkiem wokoło, była tam też furtka by można było wejść do środka. Zaś przy samym nagrobku nie było żadnych ławek- nie tak jak w sumie u nas. Dodatkowo samo terytorium cmentarza nie było ogrodzone, co było nietypowe. Z tego co się zorientowałam dużo cmentarzy w Gruzji wygląda właśnie w ten sposób, jednak są i takie które przypominają nasze.
Czyżby Rinnegan istniał już wtedy?

Cóż, to koniec drugiego dnia wycieczki po pięknych terenach Gruzji. Jak się Wam podoba? :)

piątek, 22 września 2017

Coś nowego- wyjazd do Gruzji i Armenii. Dzień Pierwszy

Hej, pomyślałam że może zamiast przynudzać Was ciągle recenzjami kosmetyków, to tym razem opowiem Wam trochę, jak spędzam część moich wakacji.
Na 12 dni mam okazję pojechać do Gruzji i Armenii z biurem podróży Matys. Tak się złożyło że akurat jedziemy z samym przewodnikiem, także też fajnie :)
Tak na prawdę jest 10 dni zwiedzania, a dwa dni są przeznaczone na przelot samolotem. Więc mimo że jest to drugi dzień wycieczki, będę i tak nazywać ten dzień- pierwszym podróżniczym dniem!
Do Gruzji, a dokładnie do stolicy- Tbilisi, lecieliśmy z Warszawy polską linią lotniczą Lot. Przelot trwał 3,5 godziny, jednak nastąpiło małe opóźnienie z powodu późniejszego przybycia samolotu.
Na ogół lot był przyjemy, bezpieczny i co ważne- też trwał krótko. Z racji że lecieliśmy 22.30 to jak wsiadłam od razu zasnęłam, a obudziłam się dopiero przy lądowaniu.
Jak wysiadłam z samolotu było baaardzo ciepło, powietrze suche i wszędzie było pełno kurzu. Gdy przyszłam do hotelu od razu poszłam spać i od razu o 9 wsiedliśmy do autokaru i zaczęliśmy naszą mała przygodę.
Najpierw zaczęliśmy zwiedzać Muzeum Narodowe w Tbilisi gdzie znaleziono Człowieka Gruzińskiego, który miał 1mln 800tys. lat! Wiadomo, że miał 150cm i małą czaszkę.  Było aż 5 osobników w jednym miejscu i to każdy z nich był na prawdę w dobrym stanie. Jak się tam znalazły i jak utrzymały się przez tyle lat? Człowiek kiedyś współpracował z tygrysem szablozębnym w taki sposób, że gdy zwierzę upolowało jakąś zdobycz, to człowiek konsumował resztki niedojedzone przez tygrysa. I teoria mówi, że prawdopodobnie ludzie wtargnęli do jaskini tego łowcy po pokarm. W czaszce jednego z tych ludzi odkryty otwory, za które odpowiedzialny był tygrys. Możliwe że wszyscy zostali pożarci przez zwierzę i ich ciała- a dokładnie kości- pozostały w tamtym miejscu nie naruszone. Następnie z biegiem czasu nastąpiła erupcji wulkanu, a  lawa pokryła ich ciała i dzięki temu pozostały w tak dobrym i nienaruszonym stanie. W tym muzeum mogliśmy podziwiać tylko odciski kości owych ludzi gruzińskich. Dodatkowo mogę dodać, że jedna z tych czaszek nie miała zębów. Badacze odkryli, że stracił je jeszcze przed śmiercią. Obecność innych osobników zasugerowała, że już wtedy ludzie tworzyli małe społeczności- prawdopodobnie reszta pomagała temu osobnikowi który był pozbawiony uzębienia.
Jedna z czaszek w muzeum homo neanderthalensis
W muzeum mogliśmy zobaczyć także złoto które pochodziło z 3 tysięcy lat przed naszą erą! Było ono wyjątkowo ozdobne, miało mnóstwo szczegółów, a także symboli. Można też było zobaczyć monety, którymi się wtedy posługiwano. Dowiedzieliśmy się, że w XVII-XVIIIw. Polska dawała Gruzinom srebrne monety, a w zamian my dostawaliśmy szable, ubrania, konie, które należały potem do najznamienitszej szlachty. Mówiono, że konie które dostaliśmy od nich były tak drogie, że dziś nie istnieje samochód który byłby wart tyle, co ich koń.
Te lata były dla Gruzji pełne dóbr i bogactw. Złoto które mieli w ogromnej ilości umożliwiało im tak na prawdę wszystko. Jednak nie jeden kraj chciał dostać gruzińskie złoto. Prowadzono więc bardzo mordercze i krwawe wojny, które kończyły się często pozbawieniem choć części  dobrodziejstw Gruzji...
To naszyjnik z 3 tysięcy lat przed naszą erą. Zobaczcie jakie on ma szczegóły!
 Wracając zaś do czasów współczesnych, opowiem Wam na prawdę po skrócie o małej figurce która jest na zdjęciu poniżej. To jest Tamada- czyli osoba która dowodzi Sutrą- czyli wspólną biesiadą. Osoba ta jest odpowiedzialna za wznoszenie toastów, mówieniu gościom kiedy mogą odejść od stołu i ona głównie zaczyna tematy do rozmów. W Gruzji panuje taka zasada: są zawsze 4 obowiązkowe toasty.
Pierwszy jest za pokój, ponieważ Gruzja miała kiedyś dużo wojen i zaznała smak niewoli ( przez Rosję, czy Turcję). Tamada chcę aby pokój nie tylko był w kraju, ale i na świecie i przede wszystkim- w naszych sercach.
Drugi toast jest za Boga. Jest to kraj głęboko religijny, więc Bóg, wiara, patroni, odgrywają ważną rolę w życiu ludzi.
Trzeci toast jest za zmarłych. Mówi się wtedy, by zawsze zmarli nie tylko pozostawali w naszych sercach, ale i byśmy brali lekcję z ich życia. Często wspomina się wtedy kogoś kto niedawno zmarł. Gdy jest stypa, Gruzini każdy toast mają za zmarłego. Mówi się wtedy o jego życiu, doświadczeniu.
Ostatni toast jest za tych co się właśnie teraz rodzą. Jest to toast za naszą przyszłość. Tamada prosi często o to, by te dzieci zaprowadziło pokój na świecie, by nie czyniły krzywdy i spotkało ich dobre życie.
Poniżej widzimy cerkiew z VIw. nazywa się świątynią Anczischati. Za czasów komunistów była zamknięta i nie można było wchodzić do środka.
Jak na razie to pierwszy dzień wycieczki. Niestety nie mam za dużo czasu by pisać, jednak gdy tylko mam chwilkę to piszę dla Was jak wygląda Gruzja, a później Armenia :) Także wypatrujcie następnych postów opisujących kolejne dni mojej przygody. Jeden z nich na pewno poświęcę codziennemu życiu ludzi w tych krajach. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Do następnego! 


sobota, 16 września 2017

Be Color Milk Fluid: czyli pomoc przy rozdwojonych końcówkach




Jak trafił w me ręce ten ciekawy kosmetyk? Hmm.. Dostałam go w spadku po mamie :P Uznała, że jednak nie chce tego kosmetyku więc oddała go mi. Nie wiem jednak gdzie go kupiła, ale wiem za to, że kosztował on 49zł. Brzmi dość drogo, ale jakby się tak jednak zastanowić, to produkty fryzjerskie nie należą do tanich. Gdy spytałam się mamy czemu właśnie ten produkt kupiła, powiedziała, że fryzjerka po farbowaniu dała jej to na końcówki włosów, a że potem miała bardzo ładna błyszczące i zdrowo wyglądające włosy to uznała, że go kupi. 

Pierwsze wrażenie

No właśnie.. mama mi go oddała, to znaczyłoby że  z  tym produktem jest coś nie tak. Jednak używam go już półtora miesiąca i nie zauważyłam żeby ten fluid mi wadził w jakikolwiek sposób. 
Jest bardzo delikatny, szybko się wchłania, ma przepiękny kokosowy zapach. Ale! - bo zawsze musi być jakieś ale- pozostawia na długo tłusty film. Co prawda włosy wyglądają jakby zdrowo błyszczały, ale jak się czesze włosy to nie powiem, trudno jest je rozczesać, ponieważ szczotka "zacina się" na granicy włosów potraktowanych fluidem. Plus tak jak widać na zdjęciu- skleja końcówki dość mocno. Jednak jak się zobaczy włosy w całej okazałości, nie wygląda to źle na szczęście.
Be Color Milk Fluid zawiera m.in:
- kawior: przeciwutleniacz,  który wzmacnia włosy i jest bogaty w witaminy A, E, D. Dodatkowo zapobiega odwodnieniu włosów ( co zdecydowanie potwierdzam!)
- kolagen: nadaje sprężystości i elastyczności włosom
- keratyna: wzmacnia włos

Obietnice a rzeczywistość

Ten produkt ma za zadanie zapobiec rozdwajaniu się końcówek,  zapobiega elektryzowaniu się włosów, dodatkowo jeżeli zastosujemy go przed kręceniem/prostowaniem włosów to chroni włosy przed wysoką temperaturą. Produkt ma neutralne pH i nie zawiera parabenów i SLS/SLES.
Tak prezentuje się fluid, jednak ile z tego co prawda? 
Na pewno zauważyłam, że moje końcówki są mniej rozdwojone niż wcześniej i faktycznie się nie elektryzują. Jednak nie wiem czy chronią włosy przed wysoką temperaturą, gdyż nie robię z włosami nic poza czesaniem i myciem :P
Czyli w sumie tak jak obiecał tak jest. Ale!- bo co to za życie bez ale- zauważyłam że moje włosy ostatnio częściej się przetłuszczają i podejrzewam, że winny temu właśnie jest ten fluid. Zmniejszyłam ilość nakładanego produktu i da się zauważyć, że wtedy włosy są faktycznie w dobrej kondycji, nie przetłuszczając się przy tym. Także przy stosowaniu kluczowa jak widać jest ilość :)

Podsumowanie

Produkt jest na prawdę delikatny i przyjemny w zapachu. Nie obciąża znacząco włosów i zmniejsza ilość rozdwojonych końcówek, jednak zarazem sklejając te włosy w większe pęki. Fluid nie ma wpływu (przynajmniej u mnie) na trwałość fryzury czy modelowanie włosów. 

Ocena

1. Cena: 49zł
2. Wydajność: trudno stwierdzić bo nie wiem ile produktu zużyłam razem z mamą przez 1.5 miesiąca, ale wiem że 2 pompki potrzebuję do pokrycia wszystkich końcówek
3. Opakowanie: plastikowe, delikatne i subtelne
4. Zapach: jak dla mnie kokosowy, ale ponoć nie ma tam żadnego kokosa :P
5. Pojemność: 100ml
6. Dostępność: na pewno można go znaleźć w sklepach fryzjerskich, czasem w drogeryjnych i chyba w Hebe między innymi jest
7. Czy kupiłabym ponownie: trudne pytanie, ponieważ jak dotąd najlepiej się sprawdził ze wszystkich produktów na końcówki włosów, jednak cena uważam że jest stanowczo za duża i chyba wole poszukać jeszcze jakiegoś produktu
8. Czy polecam: polecam dla tych co na prawdę już nie mają co zrobić z pieniędzmi i bardzo chcą kupić jakiś produkt na końcówki włosów XD uważam, że jest na prawdę dużo fluidów, olejków i innych rzeczy na włosy które można zastosować i są o wiele tańsze. Cena jest tu na prawdę wysoka, a efekt nie jest tak spektakularny jakby każdy tego oczekiwał. 

6/10

sobota, 2 września 2017

Skinfood Tomato Whitening Emulsion: czyli wybielająca pomidorowa emulsja jako drugi etap pielęgnacji!


No dobra, mam już toner... A co z emulsją? Co z naszym drogim, drugim etapem azjatyckiej pielęgnacji? Tak jak w przypadku Peach Sake Toner też od SF szukałam koniecznie produktu który pochodzi z tej firmy. Mogłam kupić emulsje takiej samej wersji jak Peach Sake, jednak postanowiłam spróbować czegoś innego i pomyślałam: " o! W sumie chciałam coś fajnego, wybielającego.. może to się nada?" Tak oto trafił ten produkt w me ręce. Kosztował 48zł i go również kupiłam na ebayu.

Pierwsze wrażenie

Przede wszystkim ucieszył mnie fakt, że opakowanie jest plastikowe, a nie szklane! :D Jednakże jak to było na plus, to zaś aplikacja na minus. Na zdjęciu pokazałam jak wygląda otwór produktu. I tak, trzeba przez to wybierać produkt. Teraz jak mam więcej niż połowę produktu, nie jest to bardzo uciążliwe. Ale jak się on będzie kończył? Nie wiem jak ja mam wybrać stąd emulsje. W niektórych cienkich opakowaniach, można jeszcze robić jakiś otwór, bądź w ogóle przeciąć połowę i wybierać produkt palcem, ale w tym przypadku, opakowanie jest tak grube, że nie da się tego zrobić. :<
Ale wracając do samego produktu, tak jak również widać to na zdjęciu produkt ma białą barwę i jest dość wodnisty. Pachnie on delikatnie pomidorkami, ale zapach sam w sobie nie jest nachalny, a bardziej delikatny, nawet momentami ledwo wyczuwalny.
Emulsja jest bardzo wydajna, gdyż tyle co mam na palcu wystarczy do pokrycia produktem całej buzi. Jak da się go nieco więcej, wtedy trzeba na prawdę trochę poczekać zanim produkt się wchłonie i będzie można zacząć kolejny pielęgnacyjny etap.

Obietnice a rzeczywistość

Skinfood Tomato  Emulsion zawiera 20% ekstraktu z pomidora, co daje efekt rozjaśniający czemu pomaga też obecność witaminy C i arbutyna  w produkcie. I szczerze mówiąc efekt rozjaśnienia jest widoczny, na samym początku efekt ten jest wyraźny, a z czasem blednie. Ale myślę, że efekt jest zadawalający ;)
Także obietnice, a raczej obietnica w pełni została spełniona! :D

Podsumowanie

Głównym celem kremu jest rozjaśnienie skóry i w sumie to tyle! Tak jak napisali tak też jest i nie ma wątpliwości przynajmniej z mojej strony :)
Na pewno znacząco na minus jest opakowanie produktu, gdyż wydobycie emulsji z niego to czysty koszmar. Często wyleje się za dużo produktu na dłoń i trzeba wlać nadmiar z powrotem :/
Ważne jest też to, że produkt szybko się wchłania, jednak nie trudno nałożyć zbyt dużą ilość na twarz, przez co powstaje tłusty film którego ciężko jest się pozbyć.
Produkt sam w sobie się sprawdza, cena jego też jest zadawalająca, zważywszy na to, że jest na prawdę bardzo wydajny. Kupiłam go z tonerem Skinfoood, więc mam go już około 1,5 miesiąca i myślę że długo będzie mi służył. 

Ocena

1. Cena: 48zł
2. Wydajność: bardzo duża, myślę że starczy mi on na około rok
3. Zapach: lekko pomidorowy, ale nie czuć go na skórze
4. Opakowanie: plastikowe, lekkie, trudno wybrać produkt z opakowania
5. Dostępność: średnia; w polskich sklepach lub ogólnie na stronach internetowych polskich raczej się go nie znajdzie. Można go spotkać na zagranicznych stronach .
6. Pojemność: 140ml
7. Czy kupię ponownie: raczej nie, ponieważ jego głównym i można prawie że powiedzieć- jedynym zadaniem jest rozjaśnienie skóry. Na pewno jest wiele innych kosmetyków które maja takie właściwości i dodatkowo specjalizują się jeszcze w czymś innym
8. Komu polecam: osobom które chcą rozjaśnić delikatnie skórę i przy tym lekko ją też nawilżyć
7/10