środa, 27 września 2017

Gruzja i Armenia- dzień 3 i ciekawostki


Witajcie, dziś kolejny dzień podróży. Co dziś zwiedzamy?
1. Ananuri, budowlę z XVIIw. Twierdza ta leży nad rzeką Aragwi. Budowla ta powstała po rozdzieleniu Gruzji na trzy księstwa. Na Ananuri widnieje winorośl i granat, gdzie winorośl jest symbolem samej Gruzji, a granat- zjednoczenia świata. Tam możemy zobaczyć różne ikony, duchownych- gdyż jest to czynne, a także mnóstwo świec które oświetlają główni całą budowlę.

Ikony w Ananuri
Cerkiew św. Trójcy XIVw.
2. Cerkiew św. Trójcy z XIV w. Po gruzińsku jest to: Cminda Samemba. Jest to ulubione miejsce patriarchy gruzińskiego kościoła. Tutaj też znajdowały się kosztowności Gruzinów, które przenosili właśnie w to miejsce podczas najazdów. Dlaczego właśnie tu? Bo jest tu bardzo, ale to bardzo wysoko.
W tym czasie gdy zwiedzaliśmy, odbywały się dwa wesela. Opowiem Wam trochę, co zaobserwowałam. Przede wszystkim: kobiety są na prawdę skromnie ubrane. Bufiaste suknie? Kwiaty? Ozdoby? A w życiu! Prosta suknia w odcieniach bieli, praktycznie są bez makijażu, a na głowach mają białe chusty. Mężczyźni mają na sobie tradycyjny strój, który jest cały biały. Bluzka była podajże lniana tak samo jak spodnie. Dla mnie było zaskakujące to, że para młoda w obu przypadkach była bardzo smutna. Kobiety wyglądały tak, jakby miały się za chwilę rozpłakać.  Na ogół jest to szczęśliwy dzień, może jednak akurat w tym przypadku było inaczej...
Co jeszcze zaobserwowałam?  To że tam goście byli ubrani bardzo.. przeciętnie? Przyznam, że w niektórych strojach nawet bym mogła chodzić na co dzień. Kobiety miały na sobie luźne suknie w różnych odcieniach, a mężczyźni : koszula i bardziej eleganckie spodnie, ale żadnych krawatów, muszek itp. Wiadomo- inna kultura, ale powiem, że bardzo ciekawie jest oglądać coś innego. U nas wesele to piękne suknie, panna młoda ma często welon, kwiaty we włosach itp. A tu, ślub jest bardzo skromny nie tylko pod względem wyglądu, ale i gości: łącznie było może ze 30 osób, a były przecież w tym samym czasie dwa wesela. Faktycznie, jest inaczej niż u nas, ale uważam że zobaczenie czegoś innego to na prawdę fajne i ciekawe doświadczenie. :)
Ananuri i ja
Widzieliśmy też dziś Kazbeg. Tutaj zgodnie z tym co mówią Gruzini, co roku ktoś ginie. 10 lat temu dwaj polscy alpiniści zginęli wspinając się na tą górę. Dlaczego jest to tak niebezpieczne? Dlatego, że tutaj pogoda w ciągu kilku minut potrafi się drastycznie zmienić. Teraz jest ciepło i słonecznie, a zaraz będzie padał śnieg, deszcz, a wichura będzie tak mocna, że aż trudno to sobie wyobrazić. Kolejnym czynnikiem jest fakt lawin śnieżnych i błotnych, które tak naprawdę najbardziej przyczyniają się do wypadków podróżników.

Dziś też dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy odnośnie tradycji Gruzji. Także jak to się mówi: zacznijmy od początku!
1. Na ogół wesele w Gruzji trwa około tygodnia. Wszyscy pomagają nie tylko w gotowaniu ale i urządzaniu wesela: ozdoby, balony i reszta. Tak na prawdę koszt jedzenia jest podzielony na gości, nie jest tak jak u nas, że w sumie za wszystko płaci para młoda, lub rodzice jeżeli są w stanie (choć jak już to prędzej się dokładają).
też przypomina Wam to pułapki w Sims Podróże? XD

Ikona w Ananuri
2. Coś o robieniu wina: Wino przetrzymuje się dwa lata w specjalnych dzbanach które są umieszczone w ziemi. Po tym czasie, wino wyjmuje się specjalnym drewnianym zazwyczaj narzędziem, które przypomina naszą chochlę do zupy. Z takie dzbana można wyjąc nawet tonę wina. Po czym gdy już wszystko wybierzemy, czas na mycie naszego glinianego dzbana. Wygląda to mnie więcej tak, że jedna osoba wchodzi do środka mając przywiązany sznur wokół pasa i czyści wnętrze dzbana szczotką która składa się głównie tylko z gałązek drzewa wiśni. Dlaczego  akurat to ? Ponieważ ma właściwości antyseptyczne. Ważne jest by bardzo dobrze oczyścić dzban, ponieważ w innym razie może zalęgnąć się tam grzyb. Podczas czyszczenia osoba cały czas śpiewa bądź rozmawia z osobą która czeka na zewnątrz, ponieważ można upić się oparami- kwestia bezpieczeństwa.
Zaś co do samego dzbana, to wyobraźcie sobie, że robi się go średnio aż 3 miesiące. Sposób wyrabiania tych dzbanów jest na liście UNESCO. Także na prawdę wyczyn! Jest kilka, może kilkanaście osób w Gruzji, które potrafią wyrabiać te gliniane naczynie. Tylko w tym kraju w taki sposób wyrabia się wino, co za tym idzie, że jest tylko kilka, kilkanaście osób na świecie które to potrafią! Sam dzban robi się kawałek po kawałku, nie wszystko od razu bo zacznie się zatapiać. Więc robi się to partiami i pomalutku. Dodatkowo potem trzeba dać dzban do pieca, robi się to w ten sposób, że jak już się skończy  robić ów naczynie, buduje się wokół tego ścianę z cegieł i tak oto powstaje piec dla dzbana. Także jest to myślę na prawdę ciekawe :)
Koniec dzisiejszego dnia, nie oznacza końca mojej przygody! Także wypatrujcie jak dalej będzie wyglądała ta niesamowita wycieczka :)

niedziela, 24 września 2017

Gruzja i Armenia- dzień 2! - i ciekawostki

Witajcie! Dziś opowiem Wam o kolejnym dniu w tym tak pięknym kraju!
Co dziś mogę Wam przybliżyć? Może zacznę od małych ciekawostek, które dziś zwróciły moją uwagę...
W monasterze w Kacheti


Przede wszystkim to co mnie zdziwiło to to, że jest tu baaardzo dużo policji, która- nawiasem mówiąc- ciągle jeździ na sygnale świetlnym. Spytałam Gruzina, czemu tak jest, odpowiedział mi, że dlatego, by mieszkańcu czuli się bezpiecznie, że ta policja gdzieś tam zawsze jest. Dodatkowo, trudniej jest zrobić jakiś kierowcowy występek, jeżeli wiesz, że za każdym rogiem jest policja. W godzinach szczytu, można zobaczyć, że stróże prawa stoją gdzieś na rondzie/skrzyżowaniu i kierują ruchem. Po co? By się po prostu nie pozabijali. Oni jeżdżą- przynajmniej według mnie i całej mojej grupy- bardzo chaotycznie. Zauważyłam, że często jest tu zasada: "kto pierwszy, ten lepszy". Jednak spytaj Gruzina, to powie Ci, że jest tu pewna logika. Szkoda tylko, że mój poziom wtajemniczenia w tą tematykę jest za niski, by widzieć w ich jeździe jakąkolwiek logikę :P
św. Jerzy zabija cara
Kolejną ciekawą rzeczą jaką się dziś dowiedziałam, jest fakt, że tu jakakolwiek korupcja jest bardzo, kategorycznie zabroniona. Policjant przychodzi do Ciebie i wlepia Ci mandat za szybką jazdę. Ty chcesz mu dać małe co nieco, abyś jednak nie musiał tyle płacić. Tutaj coś takiego? A w życiu! Za Saakaszwilego (poprzedniego prezydenta Gruzji) wdrożono, że za jakąkolwiek próbę przekupstwa, grozi 8  lat pozbawienia wolności. Czy się tego trzymają do dziś? Według Gruzinów tak. Jak powiedziałam, że u nas jest to jednak no... spotykane, zrobił więc mój kolega na to wielkie oczy, i powiedział że od czasu poprzedniego prezydenta nie ma już takich sytuacji i nie potrafi ich sobie nawet na dzień dzisiejszy wyobrazić.
Kolejną rzeczą jest fakt, że tutaj prawie w ogóle nie ma reklam. Spytałam się wręcz czemu tak jest. u nas w Polsce jest ich od groma! Powiedzieli mi, że uznają reklamy(bilbordy) jako samowolkę. Nie do końca zrozumiałam o co im chodziło, jednakże takie jest ich spostrzeżenie na ten temat. Mimo znacznego ograniczenia reklam, można tutaj znaleźć bilbordy na których widnieją papierosy. Był tam nawet napis: " bądź wolny" - oczywiście w języku Gruzinów :P Oni w ogóle nie widzą nic złego w tym, że nie ma nigdzie prawie ograniczeń co do palenia papierosów. A reklamy? " A co one szkodzą" Nie widzą oni na prawdę nic w tym złego. Jakbym objęła tam władzę, to bym chyba pierwsze co zrobiła to zabroniła palić w miejscach publicznych i wręcz- zachęcania do palenia. Bądź wolny.. i papierosy? Papierosy zabijają, a nie sprawiają że jesteśmy wolni! Z resztą.. mają rezultat. Na zajęciach mówiliśmy o nowotworach i wykładowczyni pokazała nam statystykę z podajże 2015r w której ewidentnie widniało, że Gruzini są w czołówce jeżeli chodzi o nowotwory płuc! Nic dziwnego, prawda? Gdy powiedziałam  Gruzinom o tej statystyce, byli zaskoczeni! Ahh...
Tyle ciekawostek na dziś, przejdźmy do zwiedzania!
Jako pierwsze zobaczyliśmy monaster w Kacheti, gdzie znajduję się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a także dość rzadko spotykana- ikona św. Jerzego, który zamiast zabijać smoka, zabija cara.  Można podziwiać tak jak poniżej piękne obrazy, ikony świętych i piękną architekturę.
Signagi
Kolejnym miejscem na naszej przygodowej mapie, jest Signagi, która charakteryzuje się obecnością wąskich uliczek, na których muszą się pomieścić auta, ludzie i stragany. Na straganach można kupić orzechy w miodzie ręcznie robione skarpetki i buciki, można też kupić różne figurki, magnesy i inne. Ogółem rzecz ujmując- wszystko wszystkiego!

Tam też jedliśmy drobną przekąskę. Dowiedziałam się, że będą w przeciętnej restauracji nie zaznasz zbytnio tradycyjnego, pierwszej klasy gruzińskiego wina, a zazwyczaj albo miks kilku win, albo wino rozcieńczone. Dlaczego? Na to pytanie była taka odpowiedź: ponieważ turyści nie doceniają często smaku wyjątkowego, wykwintnego wina. Więc po co dawać im najlepsze, skoro i tak go nie docenią? Dlatego też tak robią. Jednak jak zarzucisz w restauracji - bo na przykład jesteś smakoszem- że Twoje wino jest nie takie jak być powinno, to oni (na własne oczy to widziałam) przynoszą z piwniczek swoich wino i pokazują, że to oryginalne, niepodrabiane. Jednak sposoby na oszukanie jest różne (np. butelki są otwarte a wlewa się do nich ów miks), a smakosz i prawdziwy znawca wyczują że wino smakuje inaczej. I nie jest to kwestia różnych zbiorów. Wino które miało być wręcz czarne, jest przejrzysto czerwone, a w nim samym są małe grudki. Jeden z klientów zamówił właśnie czarne wino i dostał coś takiego. Awantura była nieziemska. A koniec? Każdy wie swoje...
Więc gdzie można dostać prawdziwe wino? W samych winiarniach, do rzadkości w sklepach. Jeżeli już, to tylko w takich, które sprzedają same alkohole. Myślę, że ta informacja, dla osób które chcą zwiedzić Gruzję i poznać smak prawdziwego gruzińskiego wina, jest bardzo przydatna. :)
pałacyk Cinandali Aleksandra Czavczawadze
Kolejną rzeczą jaką zobaczyłam, pałacyk Aleksandra Czavczawadze. Kim on był? Był on rosyjskim oficerem i lirykiem. W owym pałacyku można było zobaczyć jak mieszkał, jaki miał przepiękny widok z balkonu na Kaukaz, jego portrety, a także niektóre elementy jego ubioru, takie jak guziki. Niestety nie można było w środku robić zdjęć, także pozostawiam Wam tylko zdjęcie budowli :)
Sama postać jest bardzo ciekawa i przede wszystkim, ciekawa też jest jego historia. Aleksander miał trzy córki i syna Dawida. Jedna z córek wyszła z bogatego mężczyznę, którego kochała całym sercem. Będąc w ciąży dowiedziała się, że jej ukochany poległ w bitwie. Z rozpaczy nie doniosła ciąży- poroniła.  Miała wtedy 16 lat. Tak bardzo darzyła go miłością, że nie potrafiła pokochać kogoś innego i została do końca życia wdową, mimo że o jej rękę starał się nie jeden szlachcic.
Druga jego córka wyszła zaś za członka rodziny Napoleona. Zobaczcie, że świadczy to  szanowaniu i poważaniu  rodziny Czavczawadze.
Syn Dawid miał aż dziewięcioro dzieci, jednak dwójka z nich zmarła przy porodzie. Potomkowie Dawida żyją do dziś.
Sam Aleksander był traktowany z jednej strony jako bohater, z drugiej zaś jako zdrajca. Stało sie tak ponieważ był on Gruzinem, a pracował dla Rosji- był w końcu oficerem rosyjskim. Ludzie uznawali za zdradę jego fakt współpracy z Rosją, ponieważ były to czasy, gdzie Gruzini podlegali Rosjanom i nie darzyli ich zbyt sympatią.
Postać ta jest także znana z wybudowania największej wtedy w Gruzji winnicy, a także z tego, że ostatecznie sprzeciwił się Rosjanom i wywołał bunt przeciwko nim. 
Zginął on niedaleko swojego pałacu. Spadł z konia którego ktoś oblał wrzątkiem, gdy spadł z niego został przez niego zdeptany. Okazało się że dostał tak poważnych obrażeń, że na wskutek nich zmarł.
Z ciekawostek mogę powiedzieć tyle, że do chrztu niosła go we własnej osobie caryca Katarzyna II.
Ostatnim zwiedzonym przeze mnie miejscem jest Alawerdi. Jest to druga co do wielkości najwyższa budowla kościelna w Gruzji. Obecnie hodują tu także winorośla. Jest tam około 70 rodzajów, gdzie  w samej Gruzji jest ich ponad 500.
Alawerdi w Kacheti
Po drodze do Alawerdi widziałam także cmentarze gruzińskie. Te które przynajmniej teraz widziałam, wyglądały dość nietypowo. Każdy nagrobek był otoczony takim metalowym płotkiem wokoło, była tam też furtka by można było wejść do środka. Zaś przy samym nagrobku nie było żadnych ławek- nie tak jak w sumie u nas. Dodatkowo samo terytorium cmentarza nie było ogrodzone, co było nietypowe. Z tego co się zorientowałam dużo cmentarzy w Gruzji wygląda właśnie w ten sposób, jednak są i takie które przypominają nasze.
Czyżby Rinnegan istniał już wtedy?

Cóż, to koniec drugiego dnia wycieczki po pięknych terenach Gruzji. Jak się Wam podoba? :)

piątek, 22 września 2017

Coś nowego- wyjazd do Gruzji i Armenii. Dzień Pierwszy

Hej, pomyślałam że może zamiast przynudzać Was ciągle recenzjami kosmetyków, to tym razem opowiem Wam trochę, jak spędzam część moich wakacji.
Na 12 dni mam okazję pojechać do Gruzji i Armenii z biurem podróży Matys. Tak się złożyło że akurat jedziemy z samym przewodnikiem, także też fajnie :)
Tak na prawdę jest 10 dni zwiedzania, a dwa dni są przeznaczone na przelot samolotem. Więc mimo że jest to drugi dzień wycieczki, będę i tak nazywać ten dzień- pierwszym podróżniczym dniem!
Do Gruzji, a dokładnie do stolicy- Tbilisi, lecieliśmy z Warszawy polską linią lotniczą Lot. Przelot trwał 3,5 godziny, jednak nastąpiło małe opóźnienie z powodu późniejszego przybycia samolotu.
Na ogół lot był przyjemy, bezpieczny i co ważne- też trwał krótko. Z racji że lecieliśmy 22.30 to jak wsiadłam od razu zasnęłam, a obudziłam się dopiero przy lądowaniu.
Jak wysiadłam z samolotu było baaardzo ciepło, powietrze suche i wszędzie było pełno kurzu. Gdy przyszłam do hotelu od razu poszłam spać i od razu o 9 wsiedliśmy do autokaru i zaczęliśmy naszą mała przygodę.
Najpierw zaczęliśmy zwiedzać Muzeum Narodowe w Tbilisi gdzie znaleziono Człowieka Gruzińskiego, który miał 1mln 800tys. lat! Wiadomo, że miał 150cm i małą czaszkę.  Było aż 5 osobników w jednym miejscu i to każdy z nich był na prawdę w dobrym stanie. Jak się tam znalazły i jak utrzymały się przez tyle lat? Człowiek kiedyś współpracował z tygrysem szablozębnym w taki sposób, że gdy zwierzę upolowało jakąś zdobycz, to człowiek konsumował resztki niedojedzone przez tygrysa. I teoria mówi, że prawdopodobnie ludzie wtargnęli do jaskini tego łowcy po pokarm. W czaszce jednego z tych ludzi odkryty otwory, za które odpowiedzialny był tygrys. Możliwe że wszyscy zostali pożarci przez zwierzę i ich ciała- a dokładnie kości- pozostały w tamtym miejscu nie naruszone. Następnie z biegiem czasu nastąpiła erupcji wulkanu, a  lawa pokryła ich ciała i dzięki temu pozostały w tak dobrym i nienaruszonym stanie. W tym muzeum mogliśmy podziwiać tylko odciski kości owych ludzi gruzińskich. Dodatkowo mogę dodać, że jedna z tych czaszek nie miała zębów. Badacze odkryli, że stracił je jeszcze przed śmiercią. Obecność innych osobników zasugerowała, że już wtedy ludzie tworzyli małe społeczności- prawdopodobnie reszta pomagała temu osobnikowi który był pozbawiony uzębienia.
Jedna z czaszek w muzeum homo neanderthalensis
W muzeum mogliśmy zobaczyć także złoto które pochodziło z 3 tysięcy lat przed naszą erą! Było ono wyjątkowo ozdobne, miało mnóstwo szczegółów, a także symboli. Można też było zobaczyć monety, którymi się wtedy posługiwano. Dowiedzieliśmy się, że w XVII-XVIIIw. Polska dawała Gruzinom srebrne monety, a w zamian my dostawaliśmy szable, ubrania, konie, które należały potem do najznamienitszej szlachty. Mówiono, że konie które dostaliśmy od nich były tak drogie, że dziś nie istnieje samochód który byłby wart tyle, co ich koń.
Te lata były dla Gruzji pełne dóbr i bogactw. Złoto które mieli w ogromnej ilości umożliwiało im tak na prawdę wszystko. Jednak nie jeden kraj chciał dostać gruzińskie złoto. Prowadzono więc bardzo mordercze i krwawe wojny, które kończyły się często pozbawieniem choć części  dobrodziejstw Gruzji...
To naszyjnik z 3 tysięcy lat przed naszą erą. Zobaczcie jakie on ma szczegóły!
 Wracając zaś do czasów współczesnych, opowiem Wam na prawdę po skrócie o małej figurce która jest na zdjęciu poniżej. To jest Tamada- czyli osoba która dowodzi Sutrą- czyli wspólną biesiadą. Osoba ta jest odpowiedzialna za wznoszenie toastów, mówieniu gościom kiedy mogą odejść od stołu i ona głównie zaczyna tematy do rozmów. W Gruzji panuje taka zasada: są zawsze 4 obowiązkowe toasty.
Pierwszy jest za pokój, ponieważ Gruzja miała kiedyś dużo wojen i zaznała smak niewoli ( przez Rosję, czy Turcję). Tamada chcę aby pokój nie tylko był w kraju, ale i na świecie i przede wszystkim- w naszych sercach.
Drugi toast jest za Boga. Jest to kraj głęboko religijny, więc Bóg, wiara, patroni, odgrywają ważną rolę w życiu ludzi.
Trzeci toast jest za zmarłych. Mówi się wtedy, by zawsze zmarli nie tylko pozostawali w naszych sercach, ale i byśmy brali lekcję z ich życia. Często wspomina się wtedy kogoś kto niedawno zmarł. Gdy jest stypa, Gruzini każdy toast mają za zmarłego. Mówi się wtedy o jego życiu, doświadczeniu.
Ostatni toast jest za tych co się właśnie teraz rodzą. Jest to toast za naszą przyszłość. Tamada prosi często o to, by te dzieci zaprowadziło pokój na świecie, by nie czyniły krzywdy i spotkało ich dobre życie.
Poniżej widzimy cerkiew z VIw. nazywa się świątynią Anczischati. Za czasów komunistów była zamknięta i nie można było wchodzić do środka.
Jak na razie to pierwszy dzień wycieczki. Niestety nie mam za dużo czasu by pisać, jednak gdy tylko mam chwilkę to piszę dla Was jak wygląda Gruzja, a później Armenia :) Także wypatrujcie następnych postów opisujących kolejne dni mojej przygody. Jeden z nich na pewno poświęcę codziennemu życiu ludzi w tych krajach. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Do następnego! 


sobota, 16 września 2017

Be Color Milk Fluid: czyli pomoc przy rozdwojonych końcówkach




Jak trafił w me ręce ten ciekawy kosmetyk? Hmm.. Dostałam go w spadku po mamie :P Uznała, że jednak nie chce tego kosmetyku więc oddała go mi. Nie wiem jednak gdzie go kupiła, ale wiem za to, że kosztował on 49zł. Brzmi dość drogo, ale jakby się tak jednak zastanowić, to produkty fryzjerskie nie należą do tanich. Gdy spytałam się mamy czemu właśnie ten produkt kupiła, powiedziała, że fryzjerka po farbowaniu dała jej to na końcówki włosów, a że potem miała bardzo ładna błyszczące i zdrowo wyglądające włosy to uznała, że go kupi. 

Pierwsze wrażenie

No właśnie.. mama mi go oddała, to znaczyłoby że  z  tym produktem jest coś nie tak. Jednak używam go już półtora miesiąca i nie zauważyłam żeby ten fluid mi wadził w jakikolwiek sposób. 
Jest bardzo delikatny, szybko się wchłania, ma przepiękny kokosowy zapach. Ale! - bo zawsze musi być jakieś ale- pozostawia na długo tłusty film. Co prawda włosy wyglądają jakby zdrowo błyszczały, ale jak się czesze włosy to nie powiem, trudno jest je rozczesać, ponieważ szczotka "zacina się" na granicy włosów potraktowanych fluidem. Plus tak jak widać na zdjęciu- skleja końcówki dość mocno. Jednak jak się zobaczy włosy w całej okazałości, nie wygląda to źle na szczęście.
Be Color Milk Fluid zawiera m.in:
- kawior: przeciwutleniacz,  który wzmacnia włosy i jest bogaty w witaminy A, E, D. Dodatkowo zapobiega odwodnieniu włosów ( co zdecydowanie potwierdzam!)
- kolagen: nadaje sprężystości i elastyczności włosom
- keratyna: wzmacnia włos

Obietnice a rzeczywistość

Ten produkt ma za zadanie zapobiec rozdwajaniu się końcówek,  zapobiega elektryzowaniu się włosów, dodatkowo jeżeli zastosujemy go przed kręceniem/prostowaniem włosów to chroni włosy przed wysoką temperaturą. Produkt ma neutralne pH i nie zawiera parabenów i SLS/SLES.
Tak prezentuje się fluid, jednak ile z tego co prawda? 
Na pewno zauważyłam, że moje końcówki są mniej rozdwojone niż wcześniej i faktycznie się nie elektryzują. Jednak nie wiem czy chronią włosy przed wysoką temperaturą, gdyż nie robię z włosami nic poza czesaniem i myciem :P
Czyli w sumie tak jak obiecał tak jest. Ale!- bo co to za życie bez ale- zauważyłam że moje włosy ostatnio częściej się przetłuszczają i podejrzewam, że winny temu właśnie jest ten fluid. Zmniejszyłam ilość nakładanego produktu i da się zauważyć, że wtedy włosy są faktycznie w dobrej kondycji, nie przetłuszczając się przy tym. Także przy stosowaniu kluczowa jak widać jest ilość :)

Podsumowanie

Produkt jest na prawdę delikatny i przyjemny w zapachu. Nie obciąża znacząco włosów i zmniejsza ilość rozdwojonych końcówek, jednak zarazem sklejając te włosy w większe pęki. Fluid nie ma wpływu (przynajmniej u mnie) na trwałość fryzury czy modelowanie włosów. 

Ocena

1. Cena: 49zł
2. Wydajność: trudno stwierdzić bo nie wiem ile produktu zużyłam razem z mamą przez 1.5 miesiąca, ale wiem że 2 pompki potrzebuję do pokrycia wszystkich końcówek
3. Opakowanie: plastikowe, delikatne i subtelne
4. Zapach: jak dla mnie kokosowy, ale ponoć nie ma tam żadnego kokosa :P
5. Pojemność: 100ml
6. Dostępność: na pewno można go znaleźć w sklepach fryzjerskich, czasem w drogeryjnych i chyba w Hebe między innymi jest
7. Czy kupiłabym ponownie: trudne pytanie, ponieważ jak dotąd najlepiej się sprawdził ze wszystkich produktów na końcówki włosów, jednak cena uważam że jest stanowczo za duża i chyba wole poszukać jeszcze jakiegoś produktu
8. Czy polecam: polecam dla tych co na prawdę już nie mają co zrobić z pieniędzmi i bardzo chcą kupić jakiś produkt na końcówki włosów XD uważam, że jest na prawdę dużo fluidów, olejków i innych rzeczy na włosy które można zastosować i są o wiele tańsze. Cena jest tu na prawdę wysoka, a efekt nie jest tak spektakularny jakby każdy tego oczekiwał. 

6/10

sobota, 2 września 2017

Skinfood Tomato Whitening Emulsion: czyli wybielająca pomidorowa emulsja jako drugi etap pielęgnacji!


No dobra, mam już toner... A co z emulsją? Co z naszym drogim, drugim etapem azjatyckiej pielęgnacji? Tak jak w przypadku Peach Sake Toner też od SF szukałam koniecznie produktu który pochodzi z tej firmy. Mogłam kupić emulsje takiej samej wersji jak Peach Sake, jednak postanowiłam spróbować czegoś innego i pomyślałam: " o! W sumie chciałam coś fajnego, wybielającego.. może to się nada?" Tak oto trafił ten produkt w me ręce. Kosztował 48zł i go również kupiłam na ebayu.

Pierwsze wrażenie

Przede wszystkim ucieszył mnie fakt, że opakowanie jest plastikowe, a nie szklane! :D Jednakże jak to było na plus, to zaś aplikacja na minus. Na zdjęciu pokazałam jak wygląda otwór produktu. I tak, trzeba przez to wybierać produkt. Teraz jak mam więcej niż połowę produktu, nie jest to bardzo uciążliwe. Ale jak się on będzie kończył? Nie wiem jak ja mam wybrać stąd emulsje. W niektórych cienkich opakowaniach, można jeszcze robić jakiś otwór, bądź w ogóle przeciąć połowę i wybierać produkt palcem, ale w tym przypadku, opakowanie jest tak grube, że nie da się tego zrobić. :<
Ale wracając do samego produktu, tak jak również widać to na zdjęciu produkt ma białą barwę i jest dość wodnisty. Pachnie on delikatnie pomidorkami, ale zapach sam w sobie nie jest nachalny, a bardziej delikatny, nawet momentami ledwo wyczuwalny.
Emulsja jest bardzo wydajna, gdyż tyle co mam na palcu wystarczy do pokrycia produktem całej buzi. Jak da się go nieco więcej, wtedy trzeba na prawdę trochę poczekać zanim produkt się wchłonie i będzie można zacząć kolejny pielęgnacyjny etap.

Obietnice a rzeczywistość

Skinfood Tomato  Emulsion zawiera 20% ekstraktu z pomidora, co daje efekt rozjaśniający czemu pomaga też obecność witaminy C i arbutyna  w produkcie. I szczerze mówiąc efekt rozjaśnienia jest widoczny, na samym początku efekt ten jest wyraźny, a z czasem blednie. Ale myślę, że efekt jest zadawalający ;)
Także obietnice, a raczej obietnica w pełni została spełniona! :D

Podsumowanie

Głównym celem kremu jest rozjaśnienie skóry i w sumie to tyle! Tak jak napisali tak też jest i nie ma wątpliwości przynajmniej z mojej strony :)
Na pewno znacząco na minus jest opakowanie produktu, gdyż wydobycie emulsji z niego to czysty koszmar. Często wyleje się za dużo produktu na dłoń i trzeba wlać nadmiar z powrotem :/
Ważne jest też to, że produkt szybko się wchłania, jednak nie trudno nałożyć zbyt dużą ilość na twarz, przez co powstaje tłusty film którego ciężko jest się pozbyć.
Produkt sam w sobie się sprawdza, cena jego też jest zadawalająca, zważywszy na to, że jest na prawdę bardzo wydajny. Kupiłam go z tonerem Skinfoood, więc mam go już około 1,5 miesiąca i myślę że długo będzie mi służył. 

Ocena

1. Cena: 48zł
2. Wydajność: bardzo duża, myślę że starczy mi on na około rok
3. Zapach: lekko pomidorowy, ale nie czuć go na skórze
4. Opakowanie: plastikowe, lekkie, trudno wybrać produkt z opakowania
5. Dostępność: średnia; w polskich sklepach lub ogólnie na stronach internetowych polskich raczej się go nie znajdzie. Można go spotkać na zagranicznych stronach .
6. Pojemność: 140ml
7. Czy kupię ponownie: raczej nie, ponieważ jego głównym i można prawie że powiedzieć- jedynym zadaniem jest rozjaśnienie skóry. Na pewno jest wiele innych kosmetyków które maja takie właściwości i dodatkowo specjalizują się jeszcze w czymś innym
8. Komu polecam: osobom które chcą rozjaśnić delikatnie skórę i przy tym lekko ją też nawilżyć
7/10