piątek, 25 sierpnia 2017

Salmon Fillex jako wypłeniacz zmarszczek i krem relaksujący mięśnie. Prawda, czy fałsz?

 Cóż mnie skłoniło do kupna tego kremu ? Przede wszystkim ciekawość, gigantyczna ilość pozytywnych komentarzy, chęć wypełnienia zmarszczki od uśmiechania się i zapobiegnięcie powstawania nowych nieprzyjemności z tej dziedziny. Produkt kupiłam na Azjatyckim Bazarze za 129zł, a że akurat była okazja, że w tej samej cenie mam dwa opakowania to tym bardziej się skusiłam. :)

 

Pierwsze wrażenie


Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że często mi doskwiera problem obolałych i spiętych mięśni twarzy. Ponieważ, gdy w życiu codziennym mam jakiś długotrwały stres (sesja, kłótnia z bliską osobą, mój kot załatwił się na dywan który był niedawno prany)  w nocy- czego nie kontroluje kompletnie- maksymalnie ściskam szczęki, przez co gdy wstaje, ledwo mogę mówić i jeść z powodu mocnego napięcia mięśni przez wiele godzin. Na prawdę... Wyobraźcie sobie, przez 8 godzin zaciskać szczęki z całą siłą... Także u mnie napięcie mięśniowe było poważnym problemem, który postanowiłam rozwiązać poprzez kupienie czegoś, co spowoduje, że mięśnie się zrelaksują i nie będą się napinać. Dlatego postanowiłam używać dwóch produktów ! Pierwszym z nich jest właśnie Salmon Fillex,  a drugim jest Human Oligo Repair Ampoule marki Sidmool. Co do pierwszego produktu, dowiecie się zaraz jakie zauważyłam rezultaty, zaś co do drugiego, jestem w trakcie pisania, także proszę o chwilę cierpliwości :P
Ale kontynuując, gdy usłyszałam aż tyle pozytywnych komentarzy na temat tego jednego, małego produktu, aż nie mogłam uwierzyć, że to możliwe by takie coś faktycznie mogło zadziałać. Mimo wszystko ciekawość wygrała, i obecnie produkt jest sobie w moim małym koszyczku z innymi kosmetykami i czeka aż go wyjmę codziennie wieczorem.

 

Obietnice a rzeczywistość


Sam produkt BRTC ma za zadanie:
- zwiększać odporność skóry i  zapobiec uszkodzeniom dzięki obecności purple phyto-energy
- łagodzić i nawilża skórę, a także zapobiega odwodnieniu 
- rozjaśnia i odżywia skórę dzięki obecności lukrecji, poria cocos (nie wiem jak to przetłumaczyć xD) i elm root extract.
- zamyka pory i kontroluje sebum dzięki obecności tanin z 8 różnych roślin (ps. tanina to związek chemiczny wytwarzany przez rośliny, które działają antyseptycznie. przeciwzapalnie, ściągająco, redukują powstawanie wolnych rodników).
Zaś co do samego produktu Salmon Fillex można powiedzieć tyle, że zawiera on również związek Acetyl Hexapeptide 8, który można znaleźć także pod nazwą Acetyl Hexapeptide 3 lub Argirelina. W sobie ten związek zawiera metionine, kwas glutaminowy i arginine. Składnik ten redukuje powstawanie zmarszczek poprzez sygnał który przekazuje mózgowi, mówiący o tym, aby mięśnie się nie spinały, dzięki czemu prawdopodobieństwo powstania zmarszczek jest mniejsze, gdyż powód ich powstania zostanie zredukowany. Mięśnie dzięki temu będą bardziej zrelaksowane, a twarz mniej obolała.
W składzie korzenia Anemarrhena Elasticity można znaleźć sarsapogenine. Cóż to jest? Ten związek który działa przeciwzapalnie, przeciwobrzękowo, wzmacnia proces syntezy białka i odnowy tkanek. 
 Właśnie ten związek pozwala na uwypuklenie danego miejsca na ciele w które smarujemy produkt. Działa to dzięki temu, że komórki, które są niezróżnicowane, mają "nakaz" przez ten związek na przekształcenie się w komórkę tłuszczową. Tak wygląda sprawa od wewnątrz, zaś na zewnątrz widzimy np: wypełnienie zmarszczki czy podniesienie policzków.
W produkcie jest aż 47% ekstraktu z ikry łososia, co dostarcza nam dużo kwasów omega 3, witamin i minerałów które mają uelastycznić naszą skórę, nawilżyć i odżywić. 
Uff.. Dużo tego. Jednak co zauważyłam u siebie? Przede wszystkim redukcje zmarszczek, podniesienie policzków i delikatną relaksację. Tak jak już pewnie wiecie, często się masuję. I jest widać różnice gdy używam regularnie tego produktu, ponieważ w miejscu stosowania czuć, że mięśnie są bardziej podatne na nacisk moich palców. Nie ma uczucia spięcia, a ból się delikatnie zredukował. Zaś co do nawilżenia, zauważyłam, że skóra bardziej mi się świeci w miejscu gdzie użyje tego kramu. Także zazwyczaj stosuję go wieczorem. Poza efektem "świecenia się" nie zauważyłam żadnych wad. :)
Zdjęcie po lewej-przed stosowaniem Salmon Fillex, a po prawej po. Widać, że zmarszczka od uśmiechania się jest płytsza na zdjęciu po lewej.

 Podsumowanie

Przede wszystkim jestem zaskoczona rezultatami jakie zauważyłam po stosowaniu tego produktu. Przeraża mnie jednak cena. Na szczęście na e-bayu widziałam na prawdę tanie zestawy, że jeden kosztuje 50zł, więc jest nadzieja, że gdy skończę tą tubkę, kupię kolejną. Samo opakowanie jest malutkie, plastikowe, dzięki czemu mogę go spokojnie wszędzie mieć ze sobą w kilkudniowej podróży. Jednak warto wspomnieć o jednej ważnej rzeczy. Aby produkt zadziałał przede wszystkim musimy uzbroić się w cierpliwość, ja efekty widziałam po miesiącu stosowania go codziennie wieczorem, a używałam go regularnie łącznie przez około 3 miesiące. Po trzech miesiącach zaczęłam o nim zapominać. I co? Efekt po malutku słabnął. Pojawiła się widoczna lekko zmarszczka od uśmiechania, pomimo, że wcześniej jej prawie nie było... Jednak gdy wzmożyłam intensywność masaży twarzy, skupiając się głównie na właśnie tej zmarszczce, wszystko powróciło do normy. Morał z tego taki, że ważne jest by okazać cierpliwość temu produktowi, stosować go regularnie i liczyć się z tym, że efekt jego wiecznie nie trwa! Co jest dość oczywiste :P
 Przez tak długi czas stosowania go codziennie, nie zauważyłam żadnych zaczerwienień na skórze, czy jakiegokolwiek uczucia dyskomfortu.Co myślę że jest bardzo ważną i pozytywną informacją. :)

Ocena

1. Cena: 129zł
2. Wydajność: bardzo duża dlatego, że podczas stosowania go trzy miesiące codziennie zużyłam go mniej niż połowę. Stosowałam ten krem tylko na policzki i na bruzdę od uśmiechania
3. Dostępność: słaba. Jest to raczej kosmetyk z wyższej półki i nie można go sobie od tak znaleźć
4. Pojemność: 15ml
5. Opakowanie: plastikowe, srebrne, i o dziwo wytrzymałe. Czochra się w moim koszyczku już taki czas i nie widać żadnej ryski, a nadruk jaki był, taki jest
6. Czy polecam: Matko i córko..Pewnie! Jest to świetny produkt, po którym widać na prawdę fajne efekty, gdzie ja np.do rzadkości abym słyszała o kremie, który ma takie działanie. Myślę, że rynek nie jest aż tak bogaty w tego typu produkty, także jak najbardziej bym polecała.
7. Czy kupię ponownie: tak, zdecydowanie, ponieważ jestem przeszczęśliwa z powodu rezultatów jakie widziałam *.*
11/10

Bibliografia

1. https://pl.wikipedia.org/wiki/Sarsaparilla
2. http://www.luskiewnik.pl/autoimmunologia/new-page-2.htm
3. Stanisław Kohlmünzer: Farmakognozja. Warszawa: Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2000
4. http://en.brtc.co.kr/About/company 
5. http://www.ellame.eu/en/what-is-hiding-inside/ingredients/acetyl-hexapeptide-8.htm 
6. https://en.wikipedia.org/wiki/Acetyl_hexapeptide-3 

sobota, 19 sierpnia 2017

Polska firma Vianek i moja opinia na temat ich dwóch produktów


Co skłoniło mnie do zauważenia tych  produktów bardziej i zakupienia peelingu z mielonym lnem i wcierki ze skrzypem? Przede wszystkim byłam ciekawa, a bo to Polska firma, to ciekawe jak się prezentuje. Po drugie miały przeurocze opakowania *.*, a cena przy okazji była zadawalająco niska. Próbowałam kilka polskich firm, ale jeszcze nie tej, więc postanowiłam ją wypróbować.

Pierwsze wrażenie

Było na pewno pozytywne. Peeling kupiłam za około 10zł, a wcierkę  za 19zł. Oba produkty kupiłam w drogerii u mnie  w mieście, dlatego też cena ich może się różnić od tej którą znajdziecie np. w Rossmanie, Naturze, czy w Hebe.
Peeling jaki mam służy mi do ścierania martwego naskórka, a nie do nawilżenia, relaksacji, czy do innych fajnych rzeczy. Pomyślałam więc, że wezmę akurat ten produkt, ponieważ może on służyć także jako maseczka.
Warto wspomnieć, że przed użyciem produkt trzeba porządnie wytrząsnąć, ponieważ gdybyśmy ot tak po prostu chcieli nałożyć produkt na dłoń, wylałby się sam olej, a zmielony len pozostałby w opakowaniu. Także gdy już zaaplikujemy produkt na buzie, zaczynamy przystępować do masażu. Grudki lnu są bardzo duże i przyznam, że gdy na twarzy jest jakaś mala ranka -od podrapania np. mojego kota, od trądziku, czy czegokolwiek- to masaż jest wręcz bolesny. Także polecam go używać, jak wiecie, że nie macie nic, co mogłoby zostać podrażnione przez peeling.
Ja masuje sobie buzię około 10min i potem na tyle samo czasu pozostawiam na skórze, jak to się z maskami robi :) Potem zmywam wszystko np. pianką/mydłem z TonyMoly o zapachu jagodowym, ponieważ z racji obecności tłuszczu, nie ma mowy by zmyć peeling-maseczkę przy pomocy samej wody. Gdy już wycieram buzię jednorazowym ręcznikiem, czuję, że buzia jest bardzo miękka i przyjemna w dotyku. Jest także bardzo zrelaksowana i odprężona. Jednakże, dalej pozostawia na skórze tłusty film, którego trudno się pozbyć nawet po umyciu twarzy żelem/pianką/mydłem. Co sprawia, że  ów peeling jest stosowany tylko i wyłącznie wieczorem, gdy nie wychodzę nigdzie z domu.:)
Zaś co do wcierki, to szczerze przyznam, że nie jestem fanką wcierek, ponieważ mało która mi pomogła, a codzienna aplikacja jest dość męcząca. Jednakże nie wiem czemu, akurat polubiłam się z tą wcierką. Używam ją dwa razy dziennie: rano jak wstaje i wieczorem, przy czym właśnie wtedy masuję sobie głowę nawet 40min. Chcę jak najbardziej poprawić sobie ukrwienie skóry głowy, aby przyspieszyć wzrost moich włosów i zauważyłam, że jak farbowałam włosy na brązowo jakieś 2,5 miesiąca temu, to obecnie moje odrosty mają około 4cm, co jak na mnie to jest na prawdę dużo, ponieważ włosy rosną mi zazwyczaj 1cm na miesiąc, także to na prawdę duży sukces.
Jednak skupmy się też jeszcze na ogólnym odczuciu dotyczącym wcierki! Przede wszystkim skóra jest bardziej znormalizowana, czyli nie przetłuszcza się tak szybko jak przed stosowaniem wcierki. Zauważyłam, że głowę mogę myć teraz raz na 3 lub 4 dni, a nie jak wcześniej- co drugi dzień. Także kolejny duży plus dla tego produktu!
Skład:
Glycine Soja Oil, Linum Usitatissimum Seed Extract, Glyceryl Stearate, Mel Extraxt, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Theobroma Cacao Seed Butter, Persea Gratissima Butter, Butyrospermum Parkii Butter, Hippophae Rhamnoides Oil, Tocopheryl Acetate, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid.

Obietnice a rzeczywistość

Vianek odżywcza maseczka-peeling do twarzy ze zmielonym lnem

Produkt ma być na tyle delikatny dla skóry twarzy, że mogą go stosować wszyscy, niezależnie od typu. Maseczka-peeling ma nawilżać, odżywiać, uelastyczniać skórę i wygładzać. Twarz po zastosowaniu peelingu ma być promienna, gładka i pełna blasku.
Produkt zawiera mnóstwo olejów roślinnych tj.: olej sojowy, rokitnikowy, z pestek moreli, które korzystnie wpływają na naszą cerę.  Produkt stosuje się 2-3 razy w tygodniu. Pojemność to 75ml.
No dobra... tak jak już wiecie z samego początku, na pewno nie zgodzę się, co do tego, że może go stosować każdy typ skóry. Jeżeli ktoś ma trądzik, jakiekolwiek uszkodzenia mechaniczne, czy też delikatną skórę, ten produkt może ostro podrażnić twarz, Ja raczej nie należę do osób z delikatną i wrażliwą buzią, a mnie ten produkt potrafi podrażnić, dlatego też idę na kompromis: ledwo dotykam zmielonego lnu i rozprowadzam go po skórze twarzy. Wtedy faktycznie to ma działanie rozluźniające! Także już na samym początku, ma u mnie minus.
Jednakże także się składa, że jest to pierwszy i ostatni minus, gdyż z resztą zgodzę się bez dwóch zdań. Wszystkie wyżej wymienione efekty zauważam na sobie, co mnie bardzo cieszy :)
W mojej opinii, zasługuje na 8/10

Vianek normalizujący tonik-wcierka do skóry głowy

Produkt ma normalizować pracę gruczołów łojowych, wzmacniać cebulki włosów i przyspieszać wzrost włosa. Dzięki obecności olejku rozmarynowego i eukaliptusowego skóra głowy ma być odświeżona, pobudzona i odżywiona. Dzięki systematycznemu stosowaniu, włos powinien być grubszy, mniej podatny na uszkodzenia. pojemność to 150ml.
Ot cała filozofia!
Zgodzę się na pewno z producentem, w sumie ze wszystkim. Poza... poza grubością włosa. Po regularnym stosowaniu powinien włos być nie tylko dłuższy, ale i grubszy i bardziej odporny na uszkodzenia. Co do uszkodzeń, trudno mi to stwierdzić ponieważ nie suszę włosów, nie prostuje itp. Jednakże nie widzę by włosy stały się grubsze. Co do długości, to nie mam żadnej obiekcji, jednakże grubość włosa jest taka jaka była. Ale na szczęście to jedyna rzecz, której nie zauważyłam u siebie, pomimo, że według producenta tak się powinno wydarzyć. Jak dla mnie produkt sam w sobie i tak się świetnie spisał :) Także w mojej ocenie ma 9.5/10.
Skład:
Aqua, Propanediol, Glycerin, Urtica Dioica Leaf Extract, Equisetum Arvense Leaf Extract, Arctium Lappa Extract, Salvia Officinalis Leaf Extract, Betula Alba Leaf Extract, Panthenol, Coco-Glucoside, Lactic Acid, Cocamidopropyl Betaine, Phytic Acid, Rosmarinus Officinalis Oil, Eucalyptus Globulus Leaf Oil, Benzyl Alcohol, Parfum, Limonene, Linalool, Geraniol, Citral, Dehydroacetic Acid.

Podsumowanie

Produkty się świetnie sprawdzają i bardzo lubię z nich korzystać. Zauważyłam też, że są bardzo wydajne, gdyż od około 2.5 miesiąca używam zarówno wcierki, jak i peelingu, i zauważyłam, że ubyło gdzieś 1/5 opakowania wcierki, zaś maseczki-peelingu 1/4. Także to na prawdę dobry wynik, jeżeli chodzi o wydajność!
Produkty nie uczuliły mnie w żaden sposób, jedynie co, to peeling ze zmielonym lnem potrafi mi podrażnić skórę, gdy zacznę masować się troszkę mocniej. Jednak troszkę mocniej interpretuję tu jako zwykłe, moje codzienne masowanie gdzie nie używam za dużo siły. Przy tej maseczce, trzeba być bardzo delikatnym i lekko i powoli poruszać opuszkami palców po skórze. Dopiero wtedy twarz będzie zrelaksowana, a nie obolała i czerwona.
Co do toniku-wcierki poza grubością włosa nie widzę niczego złego. Wszystko jest tak jak jest napisane na opakowaniu. Jednakże wspomnę tylko, że produkt ma delikatny zapach..ymm..lasu? :P który, gdy aplikujemy na skórę głowy nie jest już dla nas wyczuwalny.
Osobiście polecam gorąco zarówno wcierkę jak i peeling, ponieważ są bardzo wydajne, tanie, łatwo dostępne i faktycznie się sprawdzają. Jedyne przeciwwskazanie jakie zauważyłam, to by peelingu nie stosowały raczej osoby z delikatną, skłonną do uszkodzeń skórą. Poza tym, to oba produkty są bez zarzutu!

Jak u Was prezentuję się ta Polska firma? Też macie pozytywne wrażenia po stosowaniu ich produktów? :)

sobota, 12 sierpnia 2017

Mały zestaw z Yasumi i moje przygody


Tak jak już wiecie, gdy idę do kosmetyczki to wybieram się nie gdzie indziej, jak do gabinetu Yasumi w moim mieście rodzinnym. Wybieram akurat ten gabinet ponieważ inspiruje się on japońską pielęgnacją, można tam kupić co prawda polskie produkty, ale również inspirowane azjatycką pielęgnacją i przede wszystkim: miłe i kochane panie które zawsze doradzą i pomogą swoim profesjonalnym okiem.
Już po którejś wizycie z rzędu postanowiłam, że w końcu skuszę się na jakiś produkt. No właśnie.. produkt! A zamiast tego wyszły aż trzy produkty. Jak się one prezentują? Czas się temu przyjrzeć!

Pierwsze wrażenie

Przede wszystkim: skład, skład, skład i jeszcze raz skład. Bardzo ucieszył mnie fakt, gdy sprawdziłam że zarówno żel jak i tonik mają kwas lactobionowy na drugim miejscu. To był jeden z głównych powodów dla których skusiłam się  na te produkty. Tylko, że tutaj tylko dwa produkty są z tym kwasem.. a trzeci? No właśnie, trzeci kupiłam z myślą o mamie gdyż ma skórę naczynkową. Oczywiście też korzystam z tego kremu, ponieważ działa on antybakteryjnie i niweluje cienie pod oczami. Gdy używam tego produktu nie stosuje już bazy z Etude House ponieważ nie chcę mieszać kolorów.
Ale przechodząc do konkretów, spójrzmy teraz osobno na każdy produkt:

Lactobionic Acid Gel

Kosztuje on 89zł, a jego pojemność wynosi 200ml. Jest on bardzo wydajny, jednak zauważyłam dwie rzeczy stosując ten żel. Gdy naciskam na pompkę produkt przedostaje się pod bardzo dużym ciśnieniem przez co wiele razy produkt nie znalazł się na mojej dłoni, a na koszulce. Drugą sprawą jest to, że jedna pompka nie jest wystarczająca do umycia całej buzi, do tego wystarczą dwie pompki. Taki mały szczegół, ale myślę, że warto go tu umieścić :)
Żel jest bardzo delikatny, przyjemny dla skóry, ale na pewno nigdy w życiu nie pozbyłabym się makijażu przy nim. Ma on taką konsystencje i działanie, że jak zapomniałam użyć olejku do demakijażu i umyłam twarz tym produktem, moja buzia wyglądała jakby w ogóle nie została umyta. Dlatego też, stosuje go po całkowitym demakijażu, aby wszystkie substancje mogły być zajęte wchłanianiem się, a nie pozbywaniem się kremu BB. W opisie znajdziecie, że Lactobionic Acid Gel ma za zadanie oczyszczać skórę. Ja jednak po swoim doświadczeniu kompletnie się z tym nie zgodzę.  U mnie on służy jako przedostatni etap mojego oczyszczania ( 1. mycie olejkiem, 2. mycie pianką, 3. mycie żelem 4. mycie tonikiem).
Takie jest moje pierwsze wrażenie co do żelu, ale warto też przyjrzeć się działaniom ów produktu.
Przede wszystkim żel przeznaczony jest dla osób ze skórą naczynkową, wrażliwą i z trądzikiem różowatym. Produkt ma odświeżyć skórę, wyrównać jej koloryt i wygładzić skórę.
Zaś kwas lactobionowy zawarty w żelu ma właściwości antyoksydacyjne i wiążące wod, zapobiega teleangiektazji (czyli rozszerzeniu się naczyń krwionośnych), łagodzi stany zapalne i zapobiega pojawieniu się świądu uczucia pieczenia i dyskomfortu.
Tak się przynajmniej prezentuje ten kosmetyk, zaś jeżeli mówimy o tym, jakie efekty zauważyłam po stosowaniu tego produktu, to na pewno mogę powiedzieć, że skóra po nim jest bardzo delikatna, miękka i dodatkowo zredukował mi uczucie pieczenia. Tak się składa, że swój trądzik leczę Skinorenem, maścią która często powoduje u mnie efekt "ściągania skóry" co objawia się szczypaniem i pieczeniem. Od kiedy używam żelu z Yasumi nie doświadczam już tego uczucia na szczęście, z czego jestem bardzo zadowolona :) Zauważyłam też, że wszystkie stany zapalne jakie mam/miałam są o wiele łagodniejsze niż kiedyś. Ale to domyślam się że jest zasługa zarówno żelu jak i toniku tej samej serii.
Po przemyśleniu stwierdzam, że ten kosmetyk świetnie spełnia swoje funkcje i pod tym względem mnie nie zawiódł. Za to zawiódł mnie pod względem ceny! Kosztuje on na prawdę dużo, a niestety ale produkt jest mało wydajny. Stosuję go od niedawna a obecnie mam około 1/3 całości produktu. Gdyby nie ten fakt, ze spokojem dałabym mu 10/10 ale z racji tej wydajności o ceny, oceniam go na 8/10.
Skład:
AQUA (WATER), LACTOBIONIC ACID, GALACTOARABINIAN, GLYCERIN, XANTHAN GUM, ECTOIN, PHENOXYETHANOL, ETHYLHEXYLGLYCERIN, PEG-40 HYDROGENATED CASTOR OIL, SODIUM HYDROXIDE, TETRASODIUM GLUTAMATE DIACETATE, PARFUM

Lactobionic Acid Toner

Tym razem zamiast żelu, omówimy trochę toner serii z kwasem lactobionowym.
Oba produkty mają takie samo działanie i przeznaczenie, więc zamiast pisać drugi raz to samo opowiem o efektach jakie zauważyłam po stosowaniu tego produktu :)
Sam toner używam już po demakijażu jako ostatni, czwarty etap mojego oczyszczania. Skóra wtedy jest czyściutka, a toner ma za zadanie tylko wchłonąć się i pozwolić działać swoim składnikom. Używam go 2 razy dziennie- rano i wieczorem i zdecydowanie mogę powiedzieć, że skóra po nim jest bardzo stonowana, a efekt ten utrzymuje się przez około pół dnia. Niestety pod tym względem wypadł trochę gorzej, niż toner ze Skinfood Peach Sake, ale i tak jestem z niego zadowolona. Dodatkowo tak jak wspomniałam wcześniej, wszystkie stany zapalne się uspokoiły, a samo leczenie trądziku trwa krócej przy pomocy tych obu kosmetyków. Jednakże  żeby nie było tak słodko- bo muszę coś złego powiedzieć xD- niedługo po kupieniu tego tonera, zepsuł mi się aplikator. A mówiąc niedługo, mam na myśli przy pierwszym stosowaniu. Także za każdym razem jak korzystam z produktu, najpierw muszę całość odkręcić, nałożyć na wacik toner, a dopiero potem przetrzeć tym twarz. Trochę to denerwujące jak tak trzeba ciągle robić, ale nie ma innego wyjścia :P Oczywiście możliwe, że tylko mi się zdarzyło takie wadliwe opakowanie, ale mimo wszystko myślę, że warto o tym wspomnieć.
Jeżeli zaś chodzi o cenę, sprawa wygląda troszkę inaczej. Przede wszystkim 200ml produktu kosztuje nie 89zł a 59zł co już brzmi trochę lepiej. Dodatkowo, toner sam w sobie myślę, że jest o wiele wydajniejszy od żelu. Także nie dosyć że spełnia obietnice to dodatkowo wydajność, cena i pojemność idealnie ze sobą współgrają, co daje łącznie w mojej ocenie 10/10.
Skład:
AQUA (WATER), LACTOBIONIC ACID, GLYCERIN, MALTOOLIGOSYL GLUCOSIDE/ HYDROGENATED STARCH HYDROLYSATE, PHENOXYETHANOL, PEG-40 HYDROGENATED CASTOR OIL, ETHYLHEXYLGLYCERIN, SODIUM HYDROXIDE, TETRASODIUM GLUTAMATE DIACETATE, PARFUM.

Red off Calming Cream

Ręka w połowie posmarowana kremem. Nie widać różnicy...
Tutaj z góry mówię, że trochę pomarudzę. Zaczynając od najgorszego: cena produktu to 125zł za 50ml. Oj tak... aż tyle. Myślałam, że ten kosmetyk bardziej mnie pozytywnie zaskoczy, już nie mówię o sobie, ale bardziej o mojej mamie. Kupiłam go dla niej na urodziny, gdyż zauważyłam, że ma rozszerzone naczynka w okolicy nosa i policzków. Z tą wiedzą, chciałam poszukać dla niej jakiegoś produktu który zajmie się tym problemem. Tak oto natrafiam na Red off Calming Cream. Tu się dałam zgubić: " Hej, jeżeli to tyle kosztuje, to na pewno działa!" Taaa....
Zacznijmy od tego, co obiecuje nam producent:
- krem ma zmniejszyć zaczerwienienia
- uspokoić i wyciszyć skórę
- ma obkurczyć i uszczelnić naczynia krwionośne
- zmniejszyć opuchliznę i cienie pod oczami
- nawilżyć i odżywić
No dobra.. A co z tego się sprawdziło? Jedyne co zauważyłam to to, że cienie pod oczami są niej widoczne, zaś niedoskonałości na prawdę ledwo ( ale to na prawdę, na prawdę ledwo) mniej widoczne. Odcień zieleni na dłoniach wydaje się być bardzo intensywny, jednak jak nałożę na twarz ilość produktu odpowiadającej jednej pompce, nie widzę jakiegokolwiek efektu. Także stosuję dwie, a czasem nawet trzy pompki. To samo też zauważyła moja mama, że jeżeli chce zamaskować swoje naczynka to musi użyć aż trzech pompek. A produkt leci.. i leci.. zatem już wiemy że wydajność ma koszmarnie niską.
Moja matula zauważyła, że zmniejsza się jej poranna opuchlizna na twarz, po zastosowaniu kremu. Ja nie zauważyłam tego efektu, ponieważ nie posiadam takiej dolegliwości.
Co do obkurczenia i uszczelnienia naczyń krwionośnych, niestety nie zauważyłam jakiejkolwiek poprawy  u mamy, zaś efekt nawilżenia, a tym bardziej odświeżenia jest znikomy.
Dobrze zaczęłam, ale źle skończyłam :P No cóż.. nie ma co chwalić niestety, więc zasługuje sobie na taką, a nie inną opinie. Oceniam ten produkt na 3/10. Choć przyznam, że głównym i znaczącym elementem tej oceny, jest stosunek ceny do pojemności i wydajności. Gdyby kosztował nawet te 50zł, wyglądałoby to bardziej przyzwoicie niż przy 125zł.
Skład:
AQUA (WATER), DICAPRYLYL CARBONATE, PROPYLENE GLYCOL, PARAFFINUM LIQUIDUM (MINERALOIL), BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE, PEG-100 STEARATE, PENTYLENE GLYCOL, VITIS VINIFERA (GRAPE) SEED OIL, CAPRYLYL GLYCOL, BISABOLOL, GARCINIA INDICA SEED BUTTER, TRIETHANOLAMINE, CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CARBOMER, DIPOTASSIUM GLYCYRRHIZATE, CHLORPHENESIN, TETRASODIUM EDTA, TOCOPHERYL ACETATE, DIPROPYLENE GLYCOL, RICINUS COMMUNIS (CASTOR) SEED OIL, GLYCERYL CAPRYLATE, CI 19140 (YELLOW 5), RUSCUS ACULEATUS ROOT EXTRACT, CI 42090(BLUE 1), CI 28440, TOCOPHEROL, ACETYL TETRAPEPTIDE-40

Podsumowanie

Zarówno żel jak i toner Lactobinic Acid przeznaczone są do cery wrażliwej, naczynkowej, z trądzikiem różowatym. Skład jest na prawdę wyśmienity i same produkty w sobie też się świetnie sprawdzają. Tak jak jest napisane, takie też widać rezultaty. Jedyne zastrzeżenie jest do żelu, który jest bardzo mało wydajny i dodatkowo jest aż o 30zł droższy od toneru, który jest nieporównywalnie bardziej wydajny. Poza tym nie mam żadnych uwag. Dlatego też bardzo polecam ten produkt i myślę, że jest duże prawdopodobieństwo, że kupie oba produkty (toner w szczególności). Uważam, że żel i toner mogą być stosowane dla każdego rodzaju skóry. Nie wysuszają, nie przetłuszczają, nie zapychają, są bardzo delikatne, ale skuteczne. Myślę, że będą świetnymi kompanami dla osób zarówno dla suchej i wrażliwej cery, jak i tłustej bądź mieszanej.
Co do kremu Red off to już się wypowiedziałam, myślę że jasno i klarownie. W ogóle nie polecam tego produktu, ani nie kupię go ponownie. Prawie nic z obietnic nie zauważyłam na sobie czy mamie, nie wspominając już o wydajności tego kosmetyku... Jak dla mnie totalne dno.

Ale się rozpisałam intensywnie! Ale jakby nie patrzeć, recenzuje aż 3 produkty, to pewnie też tego zasługa :P
A czy Wy kupowaliście jakieś kosmetyki z Yasumi? Macie może jakieś produkty na czarnej liście, bądź takie które bardzo polecacie? :)